Pewnie większość z nas za młodu chciała mieć garażową kapelę. W większości przypadków kończyło się na planach, niektórym udało się coś stworzyć ale wielkiej kariery raczej z tego nie było. Są jednak na świecie ekipy, którym się udało. J. Mascis i jego Dinosaur Jr grają już od ponad 30 lat i robią to dobrze! You’re Living All Over Me to drugi album w ich dorobku, którym zawiesili sobie poprzeczkę na ekstremalnym poziomie. Dziś – po prawie 30 latach od premiery krążek ten uznawany jest za absolutną klasykę – kanon indie i alternatywnego rocka. Czy słusznie? O tak! YLAOM chwyta słuchacza w pierwszej i puszcza dopiero w ostatniej sekundzie trwania. Jest to osiągnięcie o tyle szczególne, że sama muzyka prezentowana przez DJr to ściana dźwięków: głośnych, przesterowanych gitar z pogranicza hardcore, noise rocka, alternatywy i cholera wie czego jeszcze. Wszystko to podlane jest sosem lo-fi. Na papierze wygląda to strasznie, w praktyce jest zdecydowanie lepiej. Pewnie dlatego, że YLAOM to ogrom świetnych melodii. Początek otwierającego albumu „Little Fury Things” nie zapowiada niczego dobrego. Pierwsze 30 sekund utworu to praktycznie sam jazgot gitar i darcie „ryja”. Na szczęście po tym wstępie pojawia się właściwy Dinozaur, który przeprowadza słuchacza przez muzyczny świat Ameryki Północnej lat 80tych. Mi osobiście krążek ten najbardziej kojarzy się z południowymi, gorącymi stanami i światem skateboardowym:) Ale co człowiek to inna wizja – wracamy do muzyki. W „Kracked” zespół częstuje słuchacza świetną melodią. Podobnie jest w „The Lung” czy też „Raisans”. Są to utwory nieziemsko szybko wpadające w ucho mimo całej swojej specyfiki. Swoją cięższą odsłonę DJr serwuje nam w „Sludgefeast” – track ten można uznać za zapowiedź tego co kilka lat później (i to w wersji bez solówek) momentami pokazywała nam Nirvana. Po drugiej stronie barykady stoi „In A Jar” – zdecydowanie najspokojniejszy w całym zestawieniu. Daje nam chwilę wytchnienia po tym co było ale i przed tym co zaraz nastąpi ponieważ „Lose” to rasowa petarda, pigułka energetyczna. Na tle całości zdecydowanie wyróżnia się kończący album „Poledo”, który muzycznie drastycznie odbiega od reszty. Nie wiem czy uznawać to za wadę czy zaletę – osobiście zdecydowanie wolę DJr w klasycznej odsłonie. „Poledo” nie psuje jednak ogólnego wrażenia na temat YLAOM. Uznanie go za klasykę jest jak najbardziej uzasadnione i każdy fan gitarowego grania powinien znać ten krążek!
Moja ocena -> 9/10
Chyba sprawdzę, bo po fazie zauroczenia alternatywną muzą lat 90-tych, wszedłem w etap jej kontestacji 😉
Klasyczna płyta, ale chyba zapomniałeś wspomnieć o najwspanialszym kawałku czyli Tarpit, przynajmniej moim zdaniem. 🙂 Świetne połączenie trochę melancholijnego, trochę rozlazłego wokalu J. Mascisa i ściany dźwięku.