Czy zastanawialiście się kiedyś jakby to było gdyby muzyka mogła pachnieć? Ja sam czuję letnią bryzę i łąkę pełną kwiatów słuchając niektórych utworów np. The War On Drugs. Jednak życie nie składa się z samych przyjemności i po drugiej stronie barykady stoi (a właściwie płynie) wywalona kanaliza, ścieki, zsypy w wieżowcach czy toitoi na Woodstocku. I właśnie mniej więcej tak pachniałby „God’s Country”.
Nie ma co ukrywać – na Chat Pile trafiłem przez totalny przypadek. Na jednej z grup na FB moją uwagę przykuła okładka wydawnictwa. Po kilku minutach śledztwa okazało się, że album ten jest jednym z najwyżej ocenianych w tym roku na RateYourMusic. A to już wystarczający argument do tego by odpalić Tidala i przekonać się na własne uszy „co w trawie piszczy”.
Okazało się, że „God’s Country” zmiótł mnie z planszy już przy pierwszym przesłuchaniu. Dlaczego? Chociażby ze względu na moje nieudolne próby zaszufladkowania tej muzyki. Niby jest tu pełno nawiązań. Co chwilę pojawia się Killing Joke z różnych etapów twórczości, nawet produkcja przypomina tę z „Hosannas From The Basements Of Hell”. Gdzieś w oddali słychać Joy Division i ogólne nawiązania do zimnej fali czy nawet lat 80tych polskiej sceny.
W opozycji stoją tu gitary, które często atakują słuchacza sludge’owym brudem i ciężarem chociażby z okolic Neurosis czy chaosem znanym z Rwake. Do tego dochodzi wokal: raz czysty, innym razem przypominający wokalistę Converge czy dźwięki wydawane przez ekipę wspomnianego przed chwilą Rwake. Na to wszystko nakładamy jeszcze sporą dawkę noise’a.
W efekcie otrzymujemy twór, który budzi lekką konsternację bo niby wszystko to już kiedyś słyszeliśmy ale nigdy w takiej konfiguracji. Ekipie Chat Pile udało się dokonać rzeczy bardzo trudnej ponieważ z bardzo wyeksploatowanych gatunków udało im się nagrać album, który brzmi świeżo a ponadto bardzo energicznie, żywiołowo i emocjonalnie.
Na „God’s County” znajdziemy sporo elementów, w przypadku których trudno pozostać obojętnym. Ciężko nie skupić się chociażby w momencie gdy z każdej strony atakują Cię przytłaczające gitary i głos zadający w sumie retoryczne pytanie „Why do people have to live outside / When there are bulidings all around us / With heat on and no one inside? / Why?”. Swoje robi tutaj bardzo oryginalna i charakterystyczna ekspresja wokalisty oraz tematyka tekstów.
Dorzuca on bardzo sporą cegiełkę do tego, że „God’s Country” z takimi utworami jak właśnie „Why”, „Tropical Beaches, Inc.” czy „The Mask” wydaje się być kwintesencją wkurwienia pokolenia zmuszonego do pracowania za miskę ryżu i rozczarowanego obecnym światem. To co w latach 80tych ubiegłego wieku dla polskiej straconej generacji nagrywał Dezerter, nagrywa teraz ekipa Amerykanów. Przekaz wydaje się być podobny, nawet powody buntu nie różnią się znacznie od tych sprzed kilkudziesięciu lat.
Na „God’s Country” trafiają się oczywiście fragmenty lżejsze jak np. „Pamela”, „Anywhere” czy też „I Don’t Care If I Burn” ale nawet nad nimi unosi się posępny i przytłaczający klimat straconej generacji, której krzyk ginie gdzieś w natłoku trybików pracującej maszyny.
Debiutancki LP Amerykanów z Oklahomy można udać za wydawnictwo wyjątkowo udane. Jest to o tyle istotne, że Chat Pile jest tworem bardzo świeżym – powstał w 2019 roku. „God’s Country” stanowi również gigantyczny przeskok jakościowy w kontekście produkcji jeśli zestawimy go z EPkami wydanym w tym samym roku. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko trzymanie kciuków za dalszy rozwój kariery i kolejne albumy, co najmniej równie ciekawe i wyraziste jak „God’s Country”, który faktycznie można uznać za jeden z ważniejszych albumów mijającego roku.
Bardzo dobra płyta
Też od jakiegoś czasu słucham i wyjść z podziwu nie mogę. A jednak jeszcze można coś z muzyki wycisnąć. Świetna recka.