O tym, że Polska „umie” w różne post metale wiemy już od dawna. Na przestrzeni ostatnich lat ukazało się wiele wydawnictw, które zyskały uznanie nie tylko w kraju ale również i na świecie. Kończący się 2022 rok pod kątem gatunkowym wypada mocno średnio. Jednak sytuację próbuje swoim debiutanckim albumem ratować pochodzący z Sosnowca Grief Circle.Zespół jest na scenie zjawiskiem nowym ponieważ powstał w zeszłym roku jednak każdy z członków miał już doświadczenie muzyczne z innych projektów.
„Weightless” przewinął mi się w Internecie kilkukrotnie, krótko po premierze jednak sięgnąłem po niego dopiero gdy trafiła do mnie fizyczna kopia albumu (dzięki uprzejmości Heavision). Zachęcony bardzo pozytywnymi opiniami słuchaczy z biegu siadłem do wydawnictwa i już po kilku minutach wydałem wyrok przyklejając ekipie z Sosnowca etykietę zespołu „Moanaa-podobnego”.
Jak się później okazało, jest to etykietka trochę krzywdząca ponieważ Grief Circle stara się kroczyć przez gatunek swoją ścieżką, która ze względu na wyeksploatowanie gatunku często przecina też inne szlaki. Ale skojarzenie „brzmi to trochę jak Moanaa” jest jak najbardziej trafne bo wystarczy kilka sekund śledztwa by odkryć, że w obu projektach za mikrofonem stoi Rafał Kwaśny.
„Weightless” przynosi słuchaczom niespełna 50 minut muzyki podzielonej na 6 utworów. I tak jak otwierający album „Cursed” można uznać za standardowego przedstawiciela sludge/post tak bardzo ciekawie robi się już w drugim w zestawieniu utworze „Hangman”. W niespełna 10 minutach zespół upakował naprawdę sporo. Dużo się tu dzieje. Po spokojnym początku atmosfera zaczyna gęstnieć z każdą kolejną minutą. Mimo specyfiki gatunku pojawia się tutaj dużo elementów bardzo charakterystycznych i wpadających w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu.
Jeszcze gęstsza atmosfera panuje w dusznym „Outward Spiral”, który rozpoczyna się wyjątkowo niepozornie by w pewnym momencie stłamsić słuchacza. W zasadzie sytuacja wygląda podobnie w pozostałych 3 utworach. W tym momencie należy sprawę postawić jasno – Grief Circle nie odkrywa gatunku na nowo. Wszystko co zostało zaprezentowane na „Weightless” słyszeliśmy już wcześniej. Przewija się tu Moanaa, momentami Allochiria czy też Callisto.
Mimo szczerych chęci i prób muzyków nie da się wyeliminować tych porównań. Pytanie w tym momencie jest następujące: na ile ta wtórność nam przeszkadza? Jeśli słuchanie n-ty raz czegoś podobnego drażni nas to sludge/post raczej musimy odstawić w zapomnienie ponieważ tutaj już chyba niczego nowego się nie wymyśli. Jeśli natomiast te podobieństwa i nawiązania nam nie przeszkadzają to z „Weightless” spędzimy wiele przyjemnych chwil ponieważ jest to bardzo solidne wydawnictwo, które ma szansę zaistnieć nie tylko na rodzimej scenie ponieważ w niczym nie ustępuje zagranicznym składom.