Bez jakiejkolwiek promocji, rozgłosu i hucznych zapowiedzi w wersji solowej zadebiutował Wes Borland. Przyczyny takiego akurat zachowania mogły być różne. Po przesłuchaniu „Crystal Machete” każdy może wysnuć swoje wnioski na ten temat. Jedno natomiast jest pewne: najbardziej ekscentryczny z członków Limp Bizkit w wersji solowej to coś totalnie innego niż muzyka, którą tworzył ze swoją kapelą macierzystą.
„Crystal Machete” to instrumentalna podróż przez świat post rocka, alternatywy i elektroniki. Gdy spojrzymy na spis utworów od razu rzucą się nam w oczy 2 z nich: „Main Titles” otwierający album oraz „End Credits” zamykający go. Mogą one delikatnie sugerować, że krążek jest ścieżką dźwiękową do filmu, który nigdy nie powstał. I chyba w takiej konwencji „Crystal Machete” sprawdziłby się najlepiej: jako muzyczne tło do jakiegoś obrazu. W obecnej formie debiut Borlanda lekko kuleje.
Mieszanka zaprezentowana przez artystę jest o tyle specyficzna, że przy ponad godzinie trwania album w pewnym momencie zaczyna nużyć. O ile grający w tle spokojnie można zaakceptować tak te lekko ponad 61 minut spędzone tylko i wyłącznie w towarzystwie dźwięków stworzonych przez Borlanda to zdecydowanie za dużo. Zwłaszcza, że obok na prawdę bardzo fajnych momentów (np. „Jubilee” czy „The Cliffs”) pojawiają się tu takie potworki jak „White Stallion”, które przypominają najbardziej kiczowate momenty lat 90tych ubiegłego wieku. Dramat.
Druga sprawa to fakt, że „Crystal Machete” w żaden sposób nie zaskakuje – wszystko to już było wielokrotnie i to w zdecydowanie lepszej jakości. Nie ma tu momentów (no może oprócz dwóch wspomnianych wyżej), które mogłyby utkwić w pamięci na dłużej i sprawiłyby, że do albumu Borlanda wracałoby się jeszcze wiele razy. Niestety nie ma takiej opcji. Prawda jest taka, że „Crystal Machete” słucha się całkiem przyjemnie ale raczej jednorazowo na zasadzie: „przesłuchać, odłożyć, zapomnieć”. Gdyby nie nazwisko autora to prawdopodobnie o albumie tym usłyszałoby bardzo nieliczne grono. Biorąc pod uwagę popularność Limp Bizkit w ostatnich latach i tak nie będzie ono zbyt duże;) I chyba tylko fani tego zespołu skuszą się na przesłuchanie „Crystal Machete”. Nie mniej jednak duży szacunek dla Borlanda za brak oporów w opublikowaniu materiału ze swoją wizją muzyki. Niewielu artystów stać na taki krok.
Krytyka godna Janusza recenzji.
Pseudonim godny Janusza krytykowania.