Kilka lat temu miałem bardzo krótki ale intensywny etap fascynacji twórczością Votum. Wszystko rozpoczęło się kilka miesięcy wcześniej od rozpoczęcia przygody z Riverside. Przygoda ta z lepszymi i gorszymi momentami trwa do dziś.
W przypadku Votum sprawa przedstawia się troszkę inaczej. Po krótkim etapie fascynacji zespół poszedł w totalną odstawkę. „Harvest Moon” kurzy się gdzieś w kąciku mojej kolekcji. A przecież wszystko rozpoczęło się tak pięknie. Albumu słuchałem często, świetnie sprawdzał się w roli tła. Problem w tym, że teraz – po kilku latach nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakiegokolwiek utworu z tego krążka. Ba! Już wtedy miałbym z tym problem bo tak jak pisałem – krążek świetnie „wchodził” jako tło, na wyrywki jednak było gorzej. Zatem Votum po dżentelmeńsku odstawiłem na boczne tory i przestałem się interesować tym zespołem.
O :KTONIK: dowiedziałem się z Internetu: nie słuchałem zapowiedzi, nie czekałem na premierę ale i tak sięgnąłem po to wydawnictwo gdy tylko pojawiło się w jednym z serwisów streamingowych. Już po pierwszych minutach nastąpił wielki szok. Zespół nagrał utwór, który bezczelnie wbił mi się do głowy i przez wiele dni nie chciał jej opuścić. „Satellite” jest nośny, przebojowy, świetny.
Refren w ekspresowym tempie wpada w ucho i słuchacz mimowolnie jest go w stanie zanucić. Sam utwór sprawia aż tak dobre wrażenie, że poleciał jeszcze kilka razy zanim przeszedłem do następnego – „Greed”.
Jest to swoista muzyczna sinusoida. Zaczynamy z wysokiego poziomu, później następuje gwałtowny zjazd – uspokojenie, po nim zwyżka czyli podkręcenie ciężaru i tak kilka razy. „Greed” nie porywa tak jak „Satellite” ale również trzyma wysoki poziom i słucha się go przyjemnie. „Spiral” nakręca świetny, tajemniczy klimat. Mnie osobiście drażni niemieckojęzyczna wstawka na początku ale po części rekompensuje ją świetnie wyeksponowany bas. Utwór przelatuje bez większego „zająknięcia”. Podobnie jak delikatny początek „Blackened Tree”.
Jednak w pewnym momencie zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, że :KTONIK: cierpi na tę samą chorobę co poprzednie albumy Votum: czas z nim mija przyjemnie ale brakuje charakterystycznych i wyrazistych momentów. Do tej pory zapamiętaliśmy otwierający krążek „Satellite” i początek „Spiral”. Coś jeszcze? Ja osobiście nie za bardzo. W dalszej części albumu bardzo dobre fragmenty ma najcięższa w zestawieniu „Simulacra”. Przyjemny jest zamykający całość „Last Word”. Te kilkanaście minut między nimi (podzielone na 3 utwory) również mija bez większych zgrzytów. Niestety nie powala i nie jest w stanie wyryć się w pamięci tak jak otwarcie albumu.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że rock/metal progresywny nie jest od skocznych refrenów i hulania w mediach ale jednak np. ekipie Riverside udało się stworzyć utwory, do których po latach chce się wracać i bez problemu jest się w stanie je zanucić i sobie przypomnieć. Tu, mimo kilkunastu przesłuchań, tego nie widzę i oprócz genialnego „Satellite” chwytam tylko kilka innych fragmentów(np. momenty w „Vertical”, które również wskakują do głowy). Ale proszę nie brać tego tak bardzo mocno do siebie – chyba wszystko mające „progressive” w nazwie zwyczajnie mi się przejadło.
Zatem na koniec kilka spostrzeżeń: zmiana za mikrofonem wcale nie zaszkodziła zespołowi, nowy wokalista doskonale daje sobie radę. :KTONIK: jest chyba najcięższym, przytłaczającym i ponurym wydawnictwem w dorobku Votum. W muzycznym świecie zbiera bardzo pochlebne recenzje. Ja też w zasadzie nie mam do czego się przyczepić – nie ma tu fragmentów drażniących, które chciałoby się przełączyć. :KTONIK: w stajni z napisem „progresywne” wypada o niebo lepiej od męczenia buły przez Dream Theater.
Także chcąc / nie chcąc :KTONIK: i tak prędzej czy później w fizycznej formie trafi do mojej kolekcji bo to materiał, do którego sporadycznie, ale jednak na pewno wrócę. Natomiast dla fanów rocka / metalu progresywnego krążek ten można uznać za pozycję obowiązkową. I te osoby niech do oceny końcowej dorzucą spokojnie 1-2 oczka;)