Jedenaście lat przyszło nam czekać na nowy album Żurawinek. I co? Rozczarowanie? Zachwyt? Raczej ani jedno ani drugie. Roses to po prostu kolejny co najmniej poprawny album The Cranberries. Co prawda nie wywołuje już takich emocji jak na prawdę świetne dwa pierwsze krążki ale od ich wydania minęło już prawie 20 lat także nie można było tego nawet oczekiwać. Roses dołączy raczej do grona pozostałych albumów, których fajnie jest od czasu do czasu posłuchać ale bez jakiejś wielkiej ekscytacji czy uwielbienia. W ich stylu przez ten długi czas praktycznie nic się nie zmieniło. Od pierwszych dźwięków człowiek domyśla się, że to właśnie oni, po chwili do muzyki dołącza Dolores i tym samym rozwiewa resztę wątpliwości. Po pierwszym przesłuchaniu w głowie utkwiły mi 3 utwory: „Conduct” – ze względu na to, że otwiera album i człowiek był w tym momecie najbardziej skoncentrowany; „Tomorrow” oraz „Schizophrenic Playboy” – 2 najbardziej żywe i dynamiczne kawałki, szczególnie ten drugi. To mój „rosesowy” ulubieniec, utwór w tych klimatach, które w ich graniu najbardziej lubię. Po kilku kolejnych przesłuchaniach do powyższego grona dołącza „Show Me” – kolejny charakterystyczny, troszkę mocniejszy moment płyty. I w tym momencie zaczyna się mój lekki problem z Roses. Albumowi brakuje lekkiego „buta” i dynamiki(poza 2 kawałkami wymienionymi wyżej). Nie mówię tu już nawet o utworach typu „Zombie” czy „Salvation” ale np. o „How” czy nawet „Promises” czy dynamicznym jak na ich twórczość „I Can’t Be With You”. Nie ma tu też zróżnicowania jakie prezentowały wcześniej „Pretty”, „Empty” czy jeszcze parę innych utworów. Większość z kawałków, których nie wymieniłem po tytule to grzeczne i spokojne ballady (taki niby Coldplay tylko na o niebo wyższym poziomie). Niby fajnie grają ale pozostaje niedosyt z powodu tego braku zróżnicowania. Zasadniczo nie mogę mieć do nich pretensji bo 3 poprzednie płytki wyglądały podobnie i rewolucji nie zapowiadały. Mam jednak wrażenie, że prezentowały one więcej grania o którym piszę wyżej. Nie zmienia to jednak faktu, że Roses na prawdę przyjemnie się słucha i krążek będzie systematycznie gościł w moim odtwarzaczu. Zauważyłem też w czasie wieloletniej autopsji, że The Cranberries bardzo dobrze sprawdza się jako towarzysz podróży autem po polskich drogach(szczególnie w trasie). Ich utwory fajnie wyciszają człowieka gdy już ma ochotę się zdenerwować na wszechobecne dziury, ruch wahadłowy, wieczne remonty itp. Gorzej gdy utrudnień brak – wtedy niektóre ich utwory zachęcają do krótkiego przykimania. Na szczęście polska sieć dróg raczej nie da nam zasnąć za kółkiem:)
Moja ocena -> 7/10
Witam..Nie jest tak zle z twoja stronka. Ostatnio na recenzjach muzyki napisales ze kiepsko z odwiedzinami i takie tam…Ale spoko, musze powiedziec ze mnie sie podoba, wpadlem tu i jest ok. Twoja strona juz jest zapisana w moich zakladkach i bede napewno wpadal tu czesciej. Co do Roses to jednak zdecydowalem sie przesluchac. Ale faktycznie jezdzac po polskich drogach to Roses- The Cranberries mi nie pomoze. Czasem zeby nie wyjsc z siebie to musze jakas symfonie zapuszczac w samochodzie…
O, rzeczywiście mamy bardzo podobne zdanie o krążku 🙂
A ilością wejść się nie przejmuj, z czasem będzie ich więcej. Jeżeli chcesz to przyspieszyć, to przed (albo i po, w zasadzie jest to obojętne) nazwą płyty jaką recenzujesz, napisz słowo 'recenzja’ – zgarniesz masę wejść z googla 🙂
Na googlowe wejścia nie mogę narzekać, w miarę dobrze wypozycjonowałem stronę, w recenzjach „wspólnych” jestem tuż za Tobą, w innych też zazwyczaj mieszczę się w pierwszej dziesiątce ale w wolnej chwili przetestuję:) Problem leży bardziej w opisywanym materiale: mało nowości, dużo muzyki niepopularnej. No ale kto ma trafić ten trafi:)