Ekipę Afghan Whigs znam od wielu lat. Uwielbam „Congregation” i bardzo często do niego wracam. Do „Gentlemen” rzadziej, do „Black Love” sporadycznie.Krążki te poznawałem w momencie coraz większej radykalizacji mojego gustu.
Tymczasem z albumu na album Dulli ze swoją świtą coraz bardziej odjeżdżali od drogi, którą prezentowali jeszcze na „Congregation”. „1965” w ogóle mi nie podszedł a reaktywację po 16 latach długo omijałem. Ostatecznie „Do To The Beast” przesłuchałem kilka razy parę miesięcy po premierze – również bez większego entuzjazmu. Zatem przyznaję szczerze – po przeczytaniu informacji o nadchodzącym „In Spades” serce jakoś mocniej nie zabiło.
Sytuacji nie poprawiły single, które w pojedynkę nie porywały i nie sprawiały, że chciałoby się do nich wracać już po chwili. Ich obraz zmienia się diametralnie podczas słuchania całego albumu. Tu utwory rzucone na pożarcie fanom przed premierą prezentują się bardzo dobrze. W czasie słuchania pojawia się jednak pytanie czy raczej wątpliwość w sprawie doboru singli. Materiał nagrany na „In Spades” jest bardzo równy i praktycznie każdy z 10 utworów mógł zostać wcześniej wypuszczony w eter. Tylko wtedy prawdopodobnie pojawiłby się problem podobny do obecnego.
Bo nie ma co ukrywać – z „In Spades” mam spory problem i ciężki orzech do zgryzienia. Jako całość album prezentuje się na prawdę dobrze i słucha się go bardzo przyjemnie. Jednak po końcowych dźwiękach w głowie zostaje niewiele: charakterystyczne momenty poszczególnych utworów, których tytułów i tak nie jestem w stanie przywołać mimo kilkunastu przesłuchań. Nie wiadomo też czy czas trwania krążka uznawać za wadę czy zaletę.
„In Spades” zamyka się w lekko ponad 36 minutach. W wielu innych przypadkach narzekałbym na deficyt muzyki. Tu w zasadzie nie mogę. Fakt faktem – nieco ponad pół godziny to niedużo ale czy większa dawka nowego Afghan Whigs nie zepsułaby ogólnego odbioru albumu? Ten, w czasie słuchania w całości, jest jak najbardziej pozytywny. Co więcej! „In Spades” skłonił mnie do powrotu do płyt, które skreśliłem już dawno temu. Na ten moment mój odbiór „Do To The Beast” czy „1965” jest zdecydowanie inny niż przed przesłuchaniem nowego albumu. W kolejce czeka jeszcze „Black Love”;)
Wracając do najnowszego dziecka Afghan Whigs – nie ma sensu skupiać się na poszczególnych utworach. Jeśli jesteś fanem zespołu i podobał Ci się chociażby ostatni album to w „In Spades” spokojnie się odnajdziesz i sam wybierzesz swoich faworytów. Ja chyba skłaniam się ku utworowi z polskim akcentem i „The Spell”.
Wybierasz się może na czerwcowy koncert do Warszawy?
Za daleko;)