Jeszcze niedawno Max Cavalera produkował hurtowe ilości muzyki. Niestety jej ilość nie zawsze szła w parze z jakością. Na szczęście muzyk (lub koledzy z jego zespołów) w pewnym momencie opamiętali się i zdecydowanie obniżyli studyjne tempo. „Ritual” i poprzedni album „Archangel” dzieli najdłuższa przerwa w historii Soulfly (ponad 3 lata). Po drodze był jeszcze wydany w zeszłym roku, bardzo udany „Psychosis” Cavalera Conspiracy, którego od wcześniejszego „Pandemonium” również dzielą 3 lata. W przypadku Cavalera Conspiracy dłuższa przerwa zdecydowanie wyszła zespołowi i słuchaczom na dobre. Czy podobnie jest w przypadku Soulfly?
Pierwszy kontakt z reprezentantem nowego materiału wypadł do bólu przeciętnie. „Evil Empowered” niczym nie zaskakuje i brzmi jak dziesiątki innych utworów, stworzonych przez Maxa. Oczywiście moje pozytywne nastawienie co do zbliżającej się premiery nie zmieniło się, bo wcześniej wielokrotnie spotykałem się z sytuacją, w której zespół bardzo nieudolnie starał się promować album utworem, który później okazywał się jednym z gorszych w zestawieniu.
Utwór tytułowy, który został opublikowany jako drugi, zdawał się potwierdzać tę regułę. „Ritual” bardzo pozytywnie zaskakuje i sprawia, że cofamy się do czasów Sepultury i „Roots”, czyli o ponad 20 lat. Do tego dochodzą elementy związane z brazylijską kulturą. W efekcie otrzymujemy jeden z najciekawszych utworów stworzonych przez Maxa w tym stuleciu.
Bardzo dobrze wypada również trzecia zapowiedź – „Dead Behind The Eyes”, w której gościnnie za mikrofonem wystąpił Randy Blythe z Lamb Of God. W ponad 5 minutach zmieściło się tu kilka diametralnych zmian tempa i bardzo udanych solówek – jest dobrze! Na krążku podobny schemat utrzymuje również „Under Rapture”, którego początek w żaden sposób nie zapowiada tego, co wydarzy się za chwilę.
W pewnym momencie ze średniego tempa utwór gwałtownie przyspiesza, a za mikrofonem pojawia się Ross Dolan z Immolation. Fragment z jego udziałem w bardzo wyraźny sposób ociera się o death metal i twórczość jego macierzystej kapeli. Całość wyszła bardzo ciekawie – wisienką na torcie jest tu kolejna świetna solówka. Deathowe fragmenty bez problemu odnajdziemy też w „Blood On The Street”. Tu pojawia się również kolejny, krótki, ale bardzo silny akcent nawiązujący do korzeni artysty.
Zaskakujący początek ma „Demonized”, gdzie przez ponad 40 sekund słuchamy praktycznie samej gitary akustycznej. Przez kolejne kilkadziesiąt sekund jest dziwnie i nietypowo. Dopiero po 90 sekundach rozpoczyna się właściwy utwór, który nadal dość mocno odbiega od stereotypowej twórczości Maxa i jest kontynuacją eksperymentów zapoczątkowanych na „Psychosis” Cavalera Conspiracy.
Równie nietypowo jak na Soulfly prezentuje się „Feedback!”, który w wielu momentach jest muzycznym ukłonem w stronę Motorhead. Brzmi to naprawdę ciekawie i świeżo. Tego typu smaczki sprawiają, że „Ritual” słucha się z zainteresowaniem przez większość z 43 minut nowego materiału.
Jedynym rozczarowaniem jest zamykający całość, instrumentalny „Soulfly XI”. Kiedyś ta seria trzymała bardzo wysoki poziom i do niektórych części chętnie wracam, omijając nawet pozostałą część albumów (szczególnie I, IV i V). XI jest do bólu nijaki i przy pierwszym przesłuchaniu miałem ochotę powrócić do początku albumu. Nie wiem, czy przy takiej formie jest sens utrzymywać serię, która wydaje się być umieszczana na kolejnych albumach tylko i wyłącznie ze względu na tradycję.
Ostatnie kilka minut mimo wszystko nie jest w stanie zamazać pozytywnego wrażenia, jakie wywołuje „Ritual”. Może Max nie powala formą na scenie, ale w studiu po kilku słabszych albumach zdaje się wracać na właściwe tory. W efekcie otrzymaliśmy najlepszy krążek Soulfly od czasu „Conquer”. Po drodze porównywalny poziom prezentował tylko „Enslaved”. W przypadku nowego albumu warto zwrócić uwagę na kolejną genialną oprawę graficzną. Okładka „Ritual” w niczym nie ustępuje powalającej rozmachem i szczegółowością grafice „Archangel”, a dodatkowo skrywa zdecydowanie ciekawszą zawartość muzyczną niż poprzednik.