The Anaesthete to czwarty album w dorobku Rosetty – amerykańskiej ekipy powstałej 10 lat temu w Filadelfii. Przez ten czas zespół nie wypracował sobie takiej renomy jak chociażby Isis czy Cult Of Luna. Nie zmienia to faktu, że Rosetta to jeden z najciekawszych i najbardziej intrygujących zespołów grających muzykę z pogranicza post metalu. The Anaesthete niczego w tej kwestii nie zmienia i tylko umacnia Rosettę w tej kategorii. Robi to dodatkowo w bardzo ciekawy sposób. Otóż album został nagrany za pieniądze zespołu – bez udziału wielkiej wytwórni. Na razie światło ujrzała tylko wersja cyfrowa. Wersja fizyczna ma się pojawić jeszcze w tym roku. Cyfrówkę zespół udostępnił m.in. w formacie mp3 i FLAC w formie „name your price” czyli płacimy tyle ile uważamy za słuszne. Ja należę do grona 200 pierwszych osób, które album mogły ściągnąć za darmo. Jak tylko The Anaesthete pojawi się na CD w ekspresowym tempie wyląduje u mnie na półce. Tak jakoś na przestrzeni lat się przyzwyczaiłem: jak płacę to muszę dostać coś w formie fizycznej a nie tylko cyfrowej. Poza tym sam rytuał zrywania folii z pudełka, poznania książeczki itp. to rzecz nieosiągalna dla gołego formatu cyfrowego. Co nie zmienia faktu, że zespołowi za taki krok należy się wielki szacunek. Obstawiam, że na takim zabiegu wyjdą lepiej niż na „współpracy” z wielką wytwórnią. Przechodzimy do muzyki. The Anaesthete to kontynuacja tego co zespół robił do tej pory. Nie spodziewajmy się szokujących i kolosalnych zmian bo tych tutaj po prostu nie ma. I wcale nie jest to wadą. Kiedyś spotkałem się z taką opinią, że Rosetta to takie pitu pitu na instrumentach plus do tego mało oryginalne darcie ryja. Dla mnie twórczość zespołu to ogromna dawka emocji zamkniętych właśnie w to „pitu pitu” i „darcie ryja”. Rosetta ma swój własny styl, niesamowicie oryginalny i łatwy do rozpoznania. Żaden inny twór post metalowy tak nie gra. The Anaesthete to 9 utworów, łącznie niecała godzina muzyki, która porywa, hipnotyzuje i sprawia, że człowiek w czasie jej słuchania odpływa w nieznane sobie rejony. Każda podróż przez ten album (i pozostałe też!) to coraz to nowsze odkrycia. Członkowie grupy muzykę graną przez siebie określają jako rock/metal dla kosmonautów. Coś w tym jest bo tak jak np. Intronaut kojarzy mi się z fantastycznym światem z baśni tak każde spotkanie z Rosettą to podróż przez odległe galaktyki. Świetna sprawa. Nie ma sensu rozpisywać się nad poszczególnymi utworami, emocji w nich zawartych nie da się opisać słowami – tego po prostu trzeba posłuchać. Posłużę się tylko lekkim spoilerem: „Hodoku/Compassion” to dla zespołu duży krok w bok w stosunku do właściwego nurtu ich twórczości. Dodam tylko, że jest do świetny krok. Od koncepcji albumu odbiega też zamykający krążek „Shugyo/Austerity” chociaż nie można powiedzieć, że jest to absolutna nowość bo podobne dźwięki zespół sprezentował słuchaczom na drugim krążku swojego debiutu – The Galilean Satellites. Zarówno „Hodoku” jak i „Shugyo” świetnie uzupełniają „krążek właściwy” ale walce o miano post metalowego albumu roku Rosetta jednak nie jest zagrożeniem dla Vertikal ze stajni Cult Of Luna. Nie zmienia to faktu, że The Anaesthete to kolejna bardzo dobra pozycja w dorobku grupy:)
Moja ocena -> 8/10
Daj spokoj stary, album nudny jak flaki z olejem. ZERO EMOCJI, które towarzyszyły im na poprzednich albumach. DNO, WODOROSTY i METR MUŁU. Zawiodłem się na maksa. Vertikal bedzie w tym roku chyba nie pokonany.
Po kilkunastu kolejnych przesłuchaniach również zaczynam widzieć w tym albumie wady. Nadal mi się podoba ale recenzję lekko zmodyfikowałem;)
ja mam wręcz odwrotne wrażenie. co prawda wolałbym to bardziej „przymglone” brzmienie, znane z poprzednich płyt, ale kompozycyjnie to nadal kapitalna płyta.