Queens Of The Stone Age – In Times New Roman…

queens of the stone age in times new romanNie pamiętam kiedy ostatni raz miałem tak trudne początki z jakimś albumem. Nie podszedł mi żaden z trzech zapowiadających album singli. Przeleciały bez echa, nie zostawiając nic w głowie, nawet chęci do powrotu do nich. Pierwsze przesłuchanie w dniu premiery również nie wywołało u mnie żadnych emocji. Album poszedł w odstawkę. Jednak z sentymentu i tak kupiłem krążek w wersji fizycznej.

I tutaj pojawiło się kolejne negatywne wrażenie. Wydawanie krążka bez jakiejkolwiek książeczki czy wkładki, w papierowym eco-packu powinno być karalne:) Można zatem powiedzieć, że „In Times New Roman…” miał u mnie tragiczny start. Jednak coś podkusiło mnie żeby podejść do krążka po raz kolejny, po pewnym czasie. I był to strzał w dziesiątkę.

Już przy pierwszym przesłuchaniu wyłapałem bardzo dużo charakterystycznych fragmentów, do których chciałem wrócić od razu po zakończeniu albumu.  Co dziwne – część tych fragmentów pochodziła właśnie z singli ale kompletnie ich nie kojarzyłem. Ostatecznie stały się jednymi z moich ulubionych momentów krążka. Chociaż tych jest bardzo wiele.

Praktycznie każdy z 10 premierowych utworów mógłby być singlem, no może poza zamykającym album „Straight Jacket Fitting”, który już na starcie odpada ze względu na czas trwania przekraczający 9 minut. Reszta bez problemu poradziłaby sobie w rockowym radio.

„What The Peephole Say” wciąga niesamowicie i porywa słuchacza swoim dynamicznym rytmem i wieloma charakterystycznymi fragmentami, które (gdy już zaprzyjaźnimy się z albumem) bardzo szybko wpadają w ucho. Podobnie jest z „Paper Machete”, „Negative Space” (z niesamowicie chwytliwym refrenem) czy „Emotion Sickness” gdzie pojawia się specyficzna maniera wokalna Homme’a. I w zasadzie tak można by omówić pozostałe utwory zawarte na krążku.

Siłą „In Times New Roman…” jest jego spójność. Początkowo uważałem „Villains” za wydawnictwo lepsze. Jednak jest ono zdecydowanie bardziej rozstrzelone stylistycznie. Do tego stopnia, że są fragmenty, do których wracam chętnie, do innych z kolei praktycznie w ogóle. Pod tym względem „In Times…” wypada zdecydowanie lepiej, dodatkowo swoją spójnością tworząc bardzo specyficzny, hermetyczny, wręcz duszny klimat, z którego ciężko wyrwać się przez ponad 47 minut czasu trwania albumu.

W moim przypadku „In Times New Roman…” przeszedł daleką drogę w stylu „from zero to hero” aktualnie stawiając go bardzo wysoko w rankingu najlepszych płyt gitarowych 2023 roku. Mam nadzieję, że Josh Homme upora się z przeciwnościami losu i usłyszymy jeszcze nowy materiał od QOTSA i to najlepiej zdecydowanie szybciej niż w przeciągu 6 lat, które dzieli „Villains” od nowego wydawnictwa.

Moja ocena -> 8/10

Jedna myśl nt. „Queens Of The Stone Age – In Times New Roman…”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *