Album zdecydowanie inny od debiutu. Brak tu tego rockowego pazura, są za to moim zdaniem zapędy teatralno-operowe. Taka sztuka z wielką pompą. Już intro – Procession zapowiada, że będziemy mieli do czynienia z inną muzyką niż na poprzedniczce. Największe wrażenie na mnie robi piękna fortepianowa miniatura „Nevermore” (świetnie połączona z poprzedzającym ją „The Fairy Feller’s Master-Stroke”). Fajnie brzmi chyba najbardziej znany utwór z tego albumu – „Seven Seas Of Rhye” oraz bardzo spokojny, trochę senny „Some Day One Day”. Poza tymi kawałkami mam lekki problem z tą płytą. Niby wszystko fajnie gra, utwory są dobre ale czegoś mi w nich brakuje, chyba właśnie tego rockowego zadzioru znanego chociażby z debiutu. Kompozycje te są w większości rozbudowane, za pierwszym razem nie robią szału, trzeba je lepiej poznać, przesłuchać co najmniej kilka razy żeby je docenić. Queen II jest jedną z płyt w dyskografii zespołu do których wracam rzadziej. Nie dlatego, że album mi się nie podoba, po prostu podchodzi mi gorzej niż ich inne – lepsze dzieła. Co nie zmienia faktu, że to kawał muzyki na wysokim poziomie. Może kiedyś mi się odmieni:)
Moja ocena -> 7/10