Wczoraj w serwisie PopMatters ukazał się ranking 10 najlepszych płyt progresywnych tego milenium. Nie żeby mnie to zestawienie jakoś specjalnie poruszyło czy nakręciło: kilku kapel nie znam, inne kojarzę z nazwy, w swojej kolekcji posiadam stamtąd tylko 2 płytki: 10,000 Days Toola oraz zwycięzcę rankingu, bohatera dzisiejszej recenzji – album widoczny na zdjęciu po lewej. Lubię brzmienia progresywne ale nie mogę się uważać za speca od tych klimatów. Na półce mam dyskografię Pink Floydów, z rzeczy nowszych kojarzę praktycznie tylko okolice różnych tworów Stevena Wilsona także trudno mi ocenić czy Fear Of A Blank Planet faktyczne zasługuje na przyznany mu tytuł. Nie zmienia to faktu, że wydawnictwo to jest wybitne, genialne i wyróżnia się na tle tego co świat muzyczny prezentuje nam w ostatnich latach. Korzystając z okazji, którą sprawił mi PopMatters, kilka słów o tym krążku napiszę. Pierwsze co rzuca się w oczy to liczba utworów czyli 6. Co to ma być? EP? Ale nie, płytka ląduje w napędzie/rzucamy okiem na tracklistę i okazuje się, że muzycy zafundowali nam tu prawie 51 minut grania. Jakoś ten czas trzeba było rozbić między 6 tracków czyli mamy tu do czynienia z „kobyłami”: 2 po ponad 5 minut, 3 po ponad 7 oraz wisienka na torcie w postaci „Anesthetize”, której zegar zatrzymuje się na 17min42sek. Ten monumentalny utwór można by spokojnie rozbić na 3 krótsze. Mi osobiście jego długość nie przeszkadza, słucham albumu od „deski do deski” na sprzęcie stacjonarnym, mp3kowiczów natomiast magiczna liczba 17:42 może trochę przestraszyć. A szkoda by było bo jest to swego rodzaju małe dzieło sztuki. Tego trzeba posłuchać. Momenty spokojne przeplatają się elementami z pogranicza skrajnych odmian metalu. Ostro jest też w części genialnego, emocjonalnego „Way Out Of Here” umieszczonego na singlu. Tak ciężkiego grania Porcupinki wcześniej nie prezentowały. Ale żeby zmiany w porównaniu do poprzednich wydawnictw nie były tak drastyczne zespół przygotował też 2 utwory „standardowe”: tytułowy oraz „Sleep Together” – dziwny i tajemniczy , jakoś nie pasuje mi do reszty ale nie zmienia faktu, że jest bardzo ciekawy. Album uzupełniają 2 spokojne ballady: „My Ashes” oraz „Sentimental”, które to klimatem pasują do poprzednich wydawnictw jak np. Deadwing czy In Absentia. Szczególne wrażenie robi „Sentimental” – na prawdę piękny utwór, tytuł idealnie opisuje to co człowiek czuje podczas jego słuchania. Na Fear Of A Blank Planet Wilson z zespołem połączył klimaty lekkie i spokojne z momentami, którym do lekkości bardzo daleko. Wszystko to podano w idealnych proporcjach. Dla jednych album ten jest numero uno pośród progresywnych płyt tego milenium. Dla mnie natomiast jest jednym z kilku genialnych wydawnictw Porcupine Tree, które koniecznie trzeba poznać.
Moja ocena -> 10/10
Dziś sobie kupiłem 🙂
Czekam na relację z przesłuchania:) ja dziś zrobiłem sobie dwie sesje z tym albumem