Muzyczne podsumowanie 2012 roku

podsumowanieRok 2012 przyniósł podobny problem jak jego poprzednik – z kilkudziesięciu zakupionych przeze mnie krążków tylko niewielką część stanowią wydawnictwa nowe. Zazwyczaj inwestowałem w rzeczy starsze, przeważnie z lat 90tych. W tym roku jest i tak lepiej bo zostałem posiadaczem 13 albumów premierowych podczas gdy w 2012 było ich tylko 8. Także jest progres;) Nie za bardzo wiedziałem jakie wrzucić foto do tego podsumowania więc głównym bohaterem będzie Ozzy – najfajniejszy pies na świecie i mój wierny towarzysz podczas muzycznych podróży:) Jedziemy:

Wyróżniające się albumy zagraniczne:

Baroness – Yellow & Green – rzecz zupełnie inna od poprzednich dwóch wydawnictw: z początku wywołuje mieszane uczucia ale z każdym przesłuchaniem zyskuje w oczach a raczej w uszach. Ekipa Baroness nie zamknęła się w ramach gatunkowych, poeksperymentowała i stworzyła album nieprzeciętny, intrygujący, łączący to co w zespole najlepsze z rzeczami progresywnymi, naleciałościami „pinkfloydowskimi” i jeszcze kupą innych smaczków. Albumowi towarzyszy bardzo ładna szata graficzna (chociaż poprzednie okładki jakoś bardziej mi się podobają). Warto posłuchać: Take My Bones Away, March To The Sea, Little Things, Cocainium, Sea Lungs, Eula, Psalms Alive.

Deftones – Koi No Yokan – kupiłem ten album w dniu premiery czyli ponad miesiąc temu i nadal nie wiem co tak naprawdę mam o nim myśleć. Z jednej strony jako całość powala, z drugiej: nie ma tu praktycznie rzeczy, które wpadałyby w ucho już na starcie. Jedno jest pewne – Koi No Yokan z każdym przesłuchaniem wchodzi coraz lepiej. Warto posłuchać: Swerve City, Leathers, Tempest, Gauze.

Killing Joke – MMXII – na ekipie Colemana jeszcze nigdy się nie zawiodłem, Killing Joke to jeden z moich ulubionych zespołów i MMXII doskonale uzupełnia jego dyskografię. Z początku album podchodził mi trochę gorzej niż np. Absolute Dissent. Każda kolejna przygoda z 2012tką odkrywała coraz to nowsze smaczki i teraz momenty, które wzbudzały we mnie mieszane uczucia, podobają mi się chyba najbardziej. Album oparty jest w większości o ciężką, paranoiczną, apokaliptyczną atmosferę chociaż nie brakuje momentów lżejszych przypominających ich przygodę z nową falą. Warto posłuchać: Pole Shift, Rapture, Colony Collapse, In Cythera.

Mark Knopfler – Privateering – Knopfler po zakończeniu etapu pt. Dire Straits skierował się w inne rejony muzyczne: blues, folk i country. Swoją ścieżką, przez nikogo nie poganiany, podąża już od wielu lat. Privateering to moim zdaniem najlepsze wydawnictwo w jego dotychczasowej solowej dyskografii. Pełno tu pięknych momentów czy chociażby utworów rodem z małej, zadymionej knajpki granych przez niewielki zespół ludzi kochających muzykę. Privateering to podróż przez to co w Knopflerze jest najlepsze. Warto posłuchać: Haul Away, Privateering, Go Love, Yon Two Crows, Kingdom Of Gold, Dream Of The Drowned Submariner.

Mark Lanegan – Blues Funeral – moje najlepsze tegoroczne, bieżące odkrycie (bo ogólnym najlepszym jest Kyuss;). Screaming Trees katuję już od dłuższego czasu, po solową twórczość Lanegana sięgnąłem dopiero kilka tygodni temu. Dawno nie słyszałem tak ponurej, przytłaczającej, posępnej i jednocześnie pięknej i intrygującej płyty. Mroczny, ciężki klimat i do tego głos Lanegana robią ogromne wrażenie. Słuchając Blues Funeral człowiek czuje się jak gdyby był w jakiejś kajpie morderców na zadupiu: brudny, zadymiony lokal, kapela grajków i doświadczony przez życie człowiek za mikrofonem. Świetna rzecz. Warto posłuchać: The Gravedigger’s Song, Gray Goes Black, St. Louis Elegy.

Overkill – Electric Age – w 2010 roku na świat przyszedł Ironbound, który pozamiatał na scenie thrashowej. 2 lata później Blitz z zespołem nagrali Electric Age – album co najmniej równie dobry albo i lepszy od swojego poprzednika. Jest to dowód na to, że nowoczesny thrash może być świeży ale jednocześnie mieć w sobie kupę tradycji. Nieziemsko szybka, ciężka i cholernie dobra płyta. Lata świetlne przed dzisiejszą Metą. Warto posłuchać: Come And Get It, Electric Rattlesnake, Save Yourself.

Wyróżniające się albumy polskie:

W tym roku zostałem posiadaczem zaledwie 2 polskich wydawnictw: Acid Drinkers – La Part Du Diable oraz Hey – Do Rycerzy, Do Szlachty, Do Mieszczan. Z tej dwójki zdecydowanie większe wrażenie zrobili na mnie Acidzi. Nie jest to ich szczytowe osiągnięcie ale La Part Du Diable doskonale uzupełnia dotychczasową dyskografię zespołu. Wstydu nie ma;) Warto posłuchać: The Trick, Bundy’s DNA, Andrew Strategy. Co do albumu Hey to mam mieszane uczucia. Z jednej strony – słucha się tego dobrze, z drugiej – nie za takie granie lubię Hey. Wydaje mi się, że na przestrzeni ostatnich lat zespół Nosowskiej jest wychwalany na wyrost, coś na kształt „bo tak wypada”. Jestem ciekawy jakie opinie krążyłyby o tym albumie gdyby nagrał go inny, mniej znany zespół. Obstawiam, że płyty raczej by nie zaistniała, zginęłaby w tłumie. Nie zmienia to faktu, że Do Rycerzy… to kawałek całkiem przyjemnego grania.

Największe rozczarowania:

W tym roku raczej ich nie było. Jakby uprzeć się na siłę to mogę tutaj podciągnąć Soundgarden – King Animal. Niby z każdym kolejnym przesłuchaniem album wchodzi coraz lepiej i ogólnie fajnie się go słucha to ewidentnie oczekiwałem czegoś więcej. Chociaż namiastki Badmotorfinger czy Superunknown. Tu jest tego zdecydowanie za mało. Gdzieś przeczytałem opinię, że krążek wymiata a Cornell nikomu niczego nie musi już udowadniać. Jeśli tak to po jaką cholerę nagrywać coś nowego jeśli wszystko już zostało powiedziane? Co by nie było: na nowy album Soundgarden się nie nastawiałem i specjalnie się nie zawiodłem.

Edit: przypomniał mi się krążek na którym się zawiodłem! Fear Factory – The Industrialist – miał być genialny album a wyszła wtórna buła z automatem perkusyjnym. I to nie automat jest największą bolączką tej płyty tylko straszna wtórność, brak polotu i inwencji. Wszystko opiera się na tych samych schematach i zawiewa nudą. Jest tu kilka lepszych momentów: 2 utwory zapowiadające Industrialistę oraz najlepszy na płycie, inny od wszystkich „God Eater”. Reszta jest przeciętna: ni parzy, ni ziębi. Czarę goryczy przelewa „Human Augmentation” – rzecz, w której na siłę próbuje się doszukiwać głębszego sensu i przekazu. A prawda jest taka, że jest to zwykły nabijacz czasu, rzecz zbędna. Jakby się uprzeć to w puszce śledzi można znaleźć więcej sensu i głębi.

Największe zaskoczenie:

Odmiana „Zagranicznej płyty w polskiej cenie”. Kiedyś było to jedno wielkie gówno z wkładką zamiast książeczki. Dziś od wersji zachodniej różni się tylko białą obwolutą wokół okładki głównej, logiem na lewej stronie inlaya(?) oraz jakimiś 15-20zł w cenie. W takiej sytuacji, gdy w środku wszystko jest tak jak należy (czyli mamy pełnoprawną książeczkę) jestem w stanie przeboleć tę lekką niedogodność w zamian za różnicę cenową. 2-3płyty w takim wydaniu to kolejna gratis. Mam nadzieję, że kiedyś w końcu normalne, zachodnie wydawnictwa będą u nas „chodzić” w cenie tych polskich wydań. Blues Funeral Lanegana kosztuje u nas ok. 55zł. W Stanach można go dostać za ok. 10$. Praktycznie dwukrotna przebitka. Pytam się: dlaczego?

Rok 2013 zapowiada się interesująco. Światło dzienne mają ujrzeć nowe albumy Bad Religion (końcówka stycznia; na razie 2 zapowiadacze albumowe niestety nie powalają), Riverside (podobna sytuacja jak z Bad Religion), Slayera czy podobno Toola (chociaż tego to nikt nie wie). To z tych rzeczy, które wybitnie rzuciły mi się w oczy, pewnie kilku moich innych ulubieńców też coś wypuści i ogólnie będzie ciekawie.

A tymczasem życzę wszystkim czytelnikom rolowego na Święta oraz nadchodzący Nowy Rok dużo zdrowia, szczęścia oraz funduszy na zakup nowych, niesamowicie ciekawych wydawnictw muzycznych:)

4 myśli nt. „Muzyczne podsumowanie 2012 roku”

  1. Niestety nie słyszałem nowego Deftones i bardzo żałuję, bo właściwie wszystkie źródła potwierdzają, że to świetny materiał! Natomiast jeśli miałbym wytypować jakieś rozczarowanie to szedłbym w kierunku Tankiana, Harrisa i Kreatora.

    1. Dzięki:) Kreatora nie traktuję jako porażki bo mimo tego, że wielkiej rewelacji nie ma to rozczarowania również. Tankiana i Harrisa nie słyszałem, poczytałem opinie i dałem sobie spokój. Ale przypomniało mi się rozczarowanie! Zaraz zedytuję wpis i dorzucę:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *