Neurosis to klasa sama w sobie: legenda, prekursor stylu, wzorzec do naśladowania, punkt odniesienia i w kręgach post metalu obiekt kultu.
Oczywiście to uwielbienie jest jak najbardziej słuszne – gdyby nie ekipa z Oakland pewnie dziś nie istniałaby większość zespołów z tego gatunku, które nawet jeśli wypracowały własny styl to i tak wcześniej musiały oprzeć go na jakichś filarach. Neurosis targa na grzbiecie bagaż ponad 30 lat doświadczeń i kilkunastu nagranych albumów – w tym kilku kultowych. Czy „Fires Within Fires” do nich dołączy? Moja odpowiedź brzmi: nie…
W moim przypadku pierwsze żółte światełko zapaliło się w momencie opublikowania listy utworów, na której znalazło się ich tylko 5. W przeszłości jednak często przytrafiały się zespołowi kilkunastominutowe kobyły zatem mogło się okazać, że wszystko będzie w normie. W momencie ukazania informacji o długości albumu okazało się, że jednak nie.
„Fires Within Fires” trwa niecałe 41 minut. W tym momencie żółte światełko zapaliło się ponownie. Ale może nie była to zła informacja? Wcześniej grupie przytrafiały się momenty dłużyzn (rzadko bo rzadko ale jednak!) zatem może tym razem postanowili streścić się i na płycie umieścić samo „gęste”? Niestety nie…
Po przesłuchaniu albumu można dojść do wniosku, że 40 minut (czyli o około 20 mniej niż dotychczasowy standard) jest wyraźnym sygnałem, że coś jest nie tak. Ciężko stwierdzić czy to niemoc twórcza, brak weny czy zwyczajne muzyczne wypalenie zespołu. I tak jak wszystkie dotychczasowe albumy Neurosis nagrane w tym stuleciu uwielbiam i często do nich wracam tak w czasie słuchania „Fires Within Fires” zwyczajnie się męczyłem. Męczyłem się chyba tak bardzo jak muzycy podczas jego tworzenia.
„Fires Within Fires” jest nudny, nijaki, wtórny, przewidywalny, wymęczony. Jest jakby zbiorem tego co w dotychczasowej twórczości grupy nas drażniło i odpychało potencjalnych nowych fanów. Wszystko to zostało sklejone i skumulowane w 40 minutach, przez które ciężko przebrnąć. Gdyby nagrał to inny zespół to po kilkunastu minutach najchętniej dałbym sobie spokój. Ale jednak to Neurosis…
Zatem „Fires Within Fires” przesłuchałem kilka razy. Nie mogę powiedzieć, że po każdym kolejnym było coraz lepiej bo tak zwyczajnie nie było. Tak jak rozczarowanie odczuwałem za pierwszym razem tak odczuwam i teraz. Co więcej – nie odczuwam najmniejszej ochoty do powrotu do tego krążka. W Internecie nowy album zbiera raczej pochlebne recenzje. Ciekawe ile z nich jest tak na prawdę szczerych a nie opartych na wyrobionej renomie i tym co inni napisali.
Dla mnie „Fires Within Fires” jest rozczarowaniem. Po wydaniu takich filarów gatunku jak „Through Silver In Blood”, „Sun That Never Sets” czy „Eye Of Every Storm” nowy album jest swego rodzaju strzałem w stopę i albumem zupełnie niepotrzebnym reprezentującym poziom średnio udanych odrzutów zapełniających u niektórych artystów strony B singli. Od takiej legendy oczekuję znacznie więcej. Miało być pięknie ale nie wyszło. Szkoda…
Takie samo miałem wrażenie. A szkoda bo kocham Neurosis. Sluchac znaczy sie… 😀
Mam zupełnie inne odczucia. Dużo na tej płycie jest tej „mulistej”, sludge’owej chwytliwości znanej z Eye of Every Storm/Given to the Rising. Same kompozycje z każdym odsłuchem odkrywają coś nowego, na dobrym sprzęcie słychać dużo ciekawych rzeczy w tle.
W moim przekonaniu jest to świetny powrót do formy po bardzo monotonnej i męczącej poprzedniczce. Choć nie jest to poziom tak galaktyczny jak albumy wspomniane wyżej.
Każdy ma prawo do własnego zdania, dlatego wyrażę ję i ja: ten album jest dla mnie najbardziej porywającą historią, jaką opowiedziało Neurosis od wielu lat. Wspaniale otaczające brzmienie, znane dysonanse, jednak jeszcze wyraźniejsze, całość jakby pełniejsza, bardziej spójna. Zdecydowany ukłon ku Południowenu brzmieniu wyszedł tu tylko na dobre, plus absolutnie powalające niuanse samplingowe. Dla mnie to album mocarny, po prostu potęga brzmienia i przekazu. Posłuchajcie proszę, obowiązkowo na słuchawkach.
Jedno tylko jest warte zauważenia – średni w dorobku album Neurosis to i tak niedostępne wyżyny dla przytłaczającej większości grup ocierających się o post metal, sludge czy nawet szerszą muzykę metalową. Dla mnie na podium tego grania było trzech graczy, a po zakończeniu działalności ISIS pozostało dwóch – Cult Of Luna oraz Neurosis. Nie ma twórców, w obszarach innych niż muzyka klasyczna, zresztą tam też lista geniuszy byłaby dość krótka, którzy są w stanie nagrywać w nieskończność rewolucyjne i genialne kawałki.