Meshuggah – The Violent Sleep Of Reason

meshuggah violent sleep of reasonNie od zawsze było mi po drodze z Meshuggah. Pierwszy kontakt z zespołem miałem jeszcze w czasach liceum kiedy to w kręgach szkolnych metalowych ortodoksów szalał album „Nothing”.

Od zawsze ekipa Szwedów budziła we mnie skrajne emocje: z jednej strony coś mnie w niej intrygowało ale jednocześnie odpychało i sprawiało, że nie mogłem się do Meshuggah przekonać. Kolejne albumy nie przyniosły odmiany a nawet zwiększyły niechęć (głównym winowajcą był tu „Catch 33”;).

Dopiero w zeszłym roku kupiłem za grosze „Obzen” i po kilku przesłuchaniach zaskoczyło. Następnie przyszedł etap fascynacji „Chaosphere” i kolejnymi albumami. „The Violent Sleep Of Reason” jest pierwszym albumem, w przypadku którego miałem okazję odliczać dni do premiery.

Oczekiwanie próbowały umilać 2 utwory rzucone fanom na pożarcie odpowiednio pod koniec sierpnia i w połowie września. Pierwszy z nich – „Born In Dissonance” przy pierwszym kontakcie skutecznie ostudził mój entuzjazm i zepchnął album Szwedów praktycznie na sam koniec listy najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier. „Nostrum” również wywoływał uczucie na zasadzie „posłuchać i zapomnieć”.

Zatem „The Violent Sleep Of Reason” został odstawiony na boczne tory. Ale co z tego skoro i tak w dniu premiery po niego sięgnąłem? Sceptyczne nastawienie poszło w odstawkę już po pierwszych dźwiękach otwierającego album „Clockworks”. Połamana rytmika, zmiany tempa, niesamowita precyzja. Tego właśnie oczekiwałem. I właśnie to wgniotło mnie w fotel. „Clockworks” przytłacza swoim ogromem i rozmachem. Budzi też bardzo pozytywne skojarzenia z moim ulubionym „Chaosphere”.

W czasie pierwszego przesłuchania w pamięci zostaje również m.in. utwór tytułowy, którego fragment następujący po krótkim wprowadzeniu mógłby służyć za wzorzec metalowego piękna opartego o toporność czy też turpizm – mistrzostwo świata!:) Takich momentów jest tu więcej.

Z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskują też albumowe zapowiedzi. Szczególnie druga – „Nostrum”, która połączona jest z poprzedzającym ją „Stifled” genialnym spokojnym fragmentem, który przy pierwszym przesłuchaniu wzbudza lekki szok. „Born In Dissonance” przy n-tym przesłuchaniu również zaczyna w końcu przekonywać. Ciężko pozbierać się po miażdżącej końcówce: „Our Rage Won’t Die” i „Into Decay”. „Monstrocity” intryguje bardzo chaotyczną solówką a jako całość stanowi jeden z mocniejszych momentów albumu.

A propos całości – właśnie w tej konwencji „The Violent Sleep Of Reason” sprawdza się najlepiej i najłatwiej się do niego przekonać. Nie ma co ukrywać – jest to album trudny, specyficzny i bardzo wymagający. Słuchając go na wyrywki nie mamy za bardzo czasu aby się w niego wgryźć i odbiór poszczególnych utworów może być zdecydowanie gorszy niż w przypadku spędzenia z krążkiem kilku niespełna godzinnych sesji.

Początkowo jest to zadanie ciężkie ale z każdym kolejnym odsłuchem robi się coraz łatwiej i zaczynamy odkrywać coraz więcej smaczków i atutów dzieła Szwedów. „The Violent Sleep Of Reason” nie jest z pewnością najlepszym albumem w dyskografii Meshuggah ale spokojnie może kandydować do zespołowego TOP3. Po nie do końca udanym albumie jakim był „Koloss” jest to krok w dobrym kierunku i dowód na to, że mimo upływu lat Szwedzi nadal mają na siebie mnóstwo pomysłów oraz potrafią sponiewierać, stłamsić i przytłoczyć słuchacza. Pod tym względem na własnym podwórku nie mają praktycznie żadnej konkurencji.

Moja ocena -> 8/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *