Ciężko pisać o „Eye Of The Soundscape” w kontekście nowego albumu Riverside chyba, że weźmiemy pod uwagę tylko fakt niedawnej premiery.
Materiał, który został zebrany na 2 płytach to swego rodzaju kompilacja i to też nie do końca bo zawiera rzeczy starsze, które już znamy, jak i nagrane zupełnie niedawno, które dopiero teraz ujrzały światło dzienne.
Zatem mamy tu utwory znane z bonusowych krążków z dwóch ostatnich albumów zespołu („Night Session” i „Day Session”). Do tego dochodzi jedna rzecz z „Rapid Eye Movement” i jedna z singla „Schizophrenic Prayer”. Nowe utwory są tylko 4 i stanowią lekko ponad 30 minut z ponad 100, które ma cały zestaw. Słabo? Teoretycznie tak, w praktyce odpowiedź nie jest już taka oczywista.
Ciężko pisać o „Eye Of The Soundscape” jako dziele „rasowego” Riverside. Muzyka tutaj zawarta odbiega daleko od twórczości zaprezentowanej na dotychczasowych albumach studyjnych grupy. Czyli w praktyce otrzymaliśmy wydawnictwo, w którym w jednym miejscu zebrano wszystkie muzyczne wycieczki Riverside. I nie są to jednodniowe wypady ze Szczecina nad morze tylko raczej dalekie wojaże na drugi koniec świata bo progresywny rock został porzucony na rzecz ambientu i elektroniki.
Marzeniem zespołu było aby coś takiego tworzyć, udało się je spełnić i chwała im za to. Jedyny problem tkwi w tym, że „Eye Of The Soundscape” ciężko przełknąć na raz. Ponad 100 minut akurat takiego a nie innego materiału to dużo. Jako tło do wykonywania innych czynności sprawdzi się doskonale jednak jako główna atrakcja, której poświęcamy prawie 2 godziny już gorzej. „Eye Of The Soundscape” należy sobie dawkować aby nie przedobrzyć;)
Ciężko pisać o „Eye Of The Soundscape” nie odnosząc się do śmierci Piotra Grudzińskiego, który brał udział w tworzeniu materiału. Album uznawany jest za hołd dla przyjaciela z zespołu. I w tym momencie tracą znaczenia wcześniejsze „ale”. Jest to hołd piękny i wyjątkowy. I w takiej konwencji należy traktować „Eye Of The Soundscape” – jako coś wyjątkowego, przeznaczonego na specjalne okazje. Wtedy muzyka ta nabiera innego znaczenia, w konwencji „na co dzień” sprawdzi się raczej średnio.
Jak zwykle warto zwrócić uwagę na piękne wydanie, które w przypadku Riverside stało się już standardem. Dwa krążki zostały zapakowane w digibooku ze świetną szatą graficzną jak zwykle zaprojektowaną przez Travisa Smitha. Uczta dla oczu gwarantowana;)
Jak podobają Ci się elektroniczne i spokojniejsze klimaty w wykonaniu Riverside, to warto zapoznać się z Lunatic Soul – pobocznym projektem Dudy. Tam takiej muzyki, dodatkowo wzbogaconej o elementy folkowe, transowe czy psychodeliczne jest sporo a do tego też trochę typowo riversidowskich kawałków, choć raczej z kręgu ichnich ballad. Mi najbardziej leży Walking on a Flashlight Beam, chociaż debiut też jest niezły (ale też niespójny muzycznie). Dwójki i trójki nie słuchałem. RadomirW
Lunatic Soul znam ale jakoś specjalnie się w niego nie zagłębiałem – taką muzykę lubię ale raczej od święta niż na co dzień;)
To jest dobra muza do wyluzowania się, ma w sobie jakiś taki fajny, kojący i uspokajający klimat, bez niepotrzebnej nerwowości w dźwiękach czy też dołowania słuchacza. Walking … Lunatic Soul mi się mocno kojarzy z Ultrą Depechów a szczególnie jej drugą połową, bo to podobne granie z elektroniką, basem i spokojnymi gitarami – no i podobnie odprężający klimat, odstresowujący od codziennej krzątaniny. Generalnie im człowiek starszy, tym bardziej docenia takie klimaty hehehe. Jak to śpiewał Kazik: „słuchaj zwolnij, inaczej nic z tego nie zobaczysz, co ta chwila o 8:07 rano może znaczyć” – dopiero niedawno doceniłem mądrość tego liryka, ale pewnie dlatego że jestem teraz w podobnym wieku, jak Kazimierz gdy to pisał czyli trochę przed 40 hahaha.
Bez dołowania słuchacza? Chyba słuchaliśmy innych krążków, myślą przewodnią Lunatic Soul jest śmierć, są to albumy mroczne i depresyjne, ale takie są najlepsze. 🙂