W 1983 roku z Metalliki został wyrzucony Dave Mustaine. Większość zespołów (nie tylko) thrashowych rozpoczynających karierę w tamtych czasach raczej w celibacie nie żyła zatem wywalenie z kapeli za nadmierne spożycie różnego rodzaju używek może budzić podziw/szacunek(chyba że używki były tylko pretekstem a główny powód tak na prawdę był inny – nie byłoby to dziwne ze względu na specyficzny charakter Mustaine’a;). Jedno jest pewne – gdyby w tamtym okresie Dave urządził sobie odwyk to nigdy nie poznalibyśmy Megadeth i nie mielibyśmy powodów do zachwytu/psioczenia/marudzenia/narzekania. Przez te ponad 30 lat były wzloty i upadki ale nie ma co ukrywać – ekipa Megadeth wniosła bardzo wiele do gatunku i stworzyła dużo thrashowych klasyków. Po wyrzuceniu z Mety rozbrat Dave’a z muzyką nie trwał długo. Szybko spotkał Ellefsona i z nim założył nowy zespół. W 1985 roku światło dzienne ujrzał debiutancki krążek – Killing Is My Business… And Business Is Good! Historia jego powstania jest o tyle śmieszna, że zespół połowę z 8000 dolarów otrzymanych od wytwórni na nagranie płyty od razu przewalił na używki… W tej sytuacji nie było ich już stać na producenta i krążek trzeba było nagrać samemu. No i efekty tej pracy niestety czuć – brzmieniowo jest słabo (chociaż i tak zdecydowanie lepiej niż w przypadku bardziej niszowych thrashowych kapel z tamtego okresu – np. Nuclear Assault). Na szczęście brzmieniowe niedoróbki zostają nadrobione jakością materiału. Nie jest to z pewnością szczytowe osiągnięcie zespołu ale też nie ma się do czego przyczepić. Chociaż jest! Wokal Mustaine’a. Wiele osób bardzo na niego narzeka, jak dla mnie stanowi on dużą wartość dodaną i charakterystyczny element, który sprawia, że od razu wiadomo jaki to zespół. Tego chaotycznego, zmęczonego wokalu, który brzmi jakby jego właściciela zmuszono do śpiewania, nie da się podrobić;) Najjaśniejszym punktem KIMB…ABIG! jest bez wątpienia „Mechanix”, którego Mustaine stworzył jeszcze w czasach Metalliki. Kawałek ten trafił również na debiut Mety jako „The Four Horsemen”. Wersja Megadeth jest trochę szybsza. Obie są świetne(chociaż T4H brzmi zdecydowanie lepiej), a instrumentalnych fragmentów gitarowych można słuchać i słuchać…. Fajnie wypada również cover utworu Nancy Sinatry „These Boots”(gdzieś już słyszałem dźwięki z początku tego utworu tylko nie mogę zlokalizować gdzie) zagrany w ekspresowym tempie z zastraszającą ilością „wypikanego” tekstu. Z utworem tym również wiąże się ciekawa historia. Zainteresowanych odsyłam chociażby do Wikipedii;) Na krążku jest dużo smaczków. Całość zaczyna się od fortepianowego wstępu, który dopiero po kilkudziesięciu sekundach zmienia się w thrashowe łupanie. Stosunkowo spokojnie rozpoczyna się również utwór tytułowy. Dopiero w refrenie zespół nie bierze jeńców. No i tak jest praktycznie przez cały album: w miarę spokojne fragmenty przeplatają się z typową thrashową jazdą. Warto jeszcze zwrócić uwagę na „Rattlehead”, który gitarowo z początku przypomina stare, dobre Iron Maiden. Debiut Megadeth prezentuje się na tyle ciekawie, że człowiek nie zwraca aż takiej uwagi na brzmieniowe niedoróbki tylko raczej skupia się na samej muzyce. Nie jest to album na miarę debiutu Exodusa czy Metalliki ale ze Slayerem czy Overkillem spokojnie może konkurować.
Moja ocena -> 7/10
zdecydowanie najlepsza płyta Megadeth, aż sobie włącze 🙂
Przyznam, że wolę ten album od przereklamowanego moim zdaniem „Peace Sells… But Who’s Buying?” 😉
Rudego nie wyrzucili z Mety, on ich wszystkich pogonił i kazał im zabrać ze sobą nazwę 🙂
Taka wersja też gdzieś krąży.