Jeśli chodzi o polski rynek muzyczny w roku pandemicznym to z przykrością muszę przyznać, że jest on wyjątkowo ubogi – przynajmniej dla mnie. W związku z tym z radością przyjąłem informację o tym, że w listopadzie ukaże się nowe wydawnictwo Lunatic Soul. Co jak co ale Mariusz Duda do tej pory nie schodził poniżej pewnego – wysokiego poziomu.
Żeby dodatkowo podkręcić atmosferę oczekiwania, z premedytacją zignorowałem przedpremierowe zapowiedzi. W związku z tym w dniu premiery przeżyłem nie lada szok. Pierwsze sekundy otwierającego album „Navvie” w wyraźny sposób sugerują, że gdzieś w procesie tłoczenia albumu doszło do pomyłki i na „Through Shaded Woods” zamiast Lunatic Soul trafił Clannad z epoki „Robina z Sherwood” lub jakiś słowiański zespół ludowy z soundtracku do „Wiedźmina”. Brakuje tylko bardzo popularnego „grosza daj…”.
„Navvie” gra sobie przaśnie przez ponad minutę. Dopiero w momencie pojawienia się wokalu Dudy zdajemy sobie sprawę, że to nie pomyłka tylko praktycznie zupełnie nowa odsłona projektu. I jest to odsłona, do której początkowo bardzo trudno się przyzwyczaić.
Przyznam szczerze, że po pierwszym odsłuchu chciałem odłożyć „Through Shaded Woods” na półkę na „wieczne zapomnienie”. Album uratowała wersja Deluxe zawierająca prawie półgodzinny utwór „Transition II”, który zwyczajnie mnie porwał. Jest to swego rodzaju powrót do przeszłości – podróż przez dotychczasową twórczość Lunatic Soul. Te niecałe 30 minut zostało ubrane w jeden utwór ale rozdział między kolejnymi wątkami jest na tyle wyraźny, że spokojnie można byłoby podzielić je na osobne kompozycje.
„Transition II” zawiera kilka motywów z reszty albumu jednak są one tutaj delikatnie wkomponowane i raczej stanowią tło niż są głównym elementem warstwy muzycznej. A warstwa ta w pozostałej części albumu wydaje się być wyjątkowo uboga i jednowymiarowa. Mariusz Duda przyzwyczaił słuchaczy do wielowątkowości i zapadających w pamięć motywów.
Tych raczej na „Through Shaded Woods” nie uświadczymy a prawdopodobnie dopiero po kilku przesłuchaniach uda się nam odkryć inne walory Lunatic Soul w wersji z 2020 roku. W moim przypadku album na początku służył jako tło do pracy zdalnej. Dopiero za którymś razem zacząłem zwracać uwagę na poszczególne fragmenty utworów.
Nie ma co ukrywać, że z wersji podstawowej albumu najbardziej wyróżniają się 2 kompozycje: „Summoning Dance” oraz „The Fountain”. Pierwsza z nich rozpoczyna się w zupełnie inny sposób niż poprzednie 4 utwory, od razu przywołując wspomnienia wcześniejszych wydawnictw. Początkowo utwór jest wyjątkowo delikatny, minimalistyczny i zwyczajnie piękny. W dalszej części warstwa muzyczna robi się bogatsza by po upłynięciu połowy czasu trwania pojawiły się elementy, które zaskoczyły mnie w „Navvie”. Dzieje się tu wyjątkowo dużo, po końcowych dźwiękach trudno uwierzyć, że „Summoning Dance” trwa prawie 10 minut.
„The Fountain” to druga perełka – w całości balladowa i pozbawiona „clannadowych” elementów. W piękny sposób zamyka ona podstawową wersję albumu. Jeśli chodzi o Deluxe to w pamięć zapada środkowa część „Vyraj” kojarząca się z pierwszymi wydawnictwami Riverside. Skojarzeń z tym projektem Mariusza Dudy może się pojawić więcej bo np. „Hylophobia” niektórymi elementami opiera się o „ADHD”, podobnie jest z fragmentami „The Passage”. Jest to raczej luźne skojarzenie ale nie wzięło się znikąd.
Wszystkie te elementy są jednak tylko tłem dla wyraźnie dominującej przez większość albumu ludowości, klimatu słowiańskiego. Aby poczuć tę atmosferę wystarczy obejrzeć teledysk do „Navvie” – cofamy się w nim o kilkaset lat ale nie do rzeczywistej Polski tylko raczej do krainy rodem z Wiedźmina. Bardzo fajny pomysł i wykonanie. Dodatkowo plus za nakręcenie teledysku w krzywym lesie pod Gryfinem (chyba, że jestem w błędzie i gdzieś jeszcze mamy podobne drzewa;) ).
Zatem jaki jest ten „Through Shaded Woods”? Z pewnością inny od poprzedników. I wymagający czasu bo raczej nie liczyłbym tutaj na miłość od pierwszego usłyszenia. Jednak gdy rozczarowanie pierwszym przesłuchaniem nie odstraszy nas skutecznie od kolejnych to te przyniosą nam już zdecydowanie więcej radości by ostatecznie przekonać słuchacza, że Lunatic Soul – podobnie jak cały 2020 rok – jest zwyczajnie inny od poprzednich. I może dzięki temu zapadnie na dłużej w pamięć?
Na koniec wypadałoby wspomnieć o warstwie fizycznej wydawnictwa. Ale czy jest to konieczne w przypadku kooperacji Mystic+Lunatic Soul/Riverside? Ten układ jest gwarancją bardzo porządnego wydania.