Przyznam szczerze, że fala ochów i achów, która towarzyszyła premierze poprzedniego albumu Lotto „Elite Feline”, nie była dla mnie do końca zrozumiała a sam krążek nie powalił mnie. Dlatego do „VV” podszedłem z dużym dystansem. Jak się po krótkim czasie okazało – zupełnie niepotrzebnie. „VV” jest zupełnie inny od poprzednika: zdecydowanie bardziej zróżnicowany i intrygujący.
Całość, dłuższą o 3 minuty od „Elite Feline” podzielono na 5 utworów, przechodzących płynnie z jednego w drugi tworząc spójną – transową całość. Po kilku minutach muzycznego bałaganu w otwierającym krążek „Soil” wyłania się plemienna/żołnierska, hipnotyczna perkusja. Całość przypomina klimatem soundtrack do „Blade Runnera”. Ciekawie zaczyna robić się pod koniec utworu gdzie w rytm coraz mocniej wdziera się industrialny dźwięk zapowiadający ambientowo-dronowy „Hazze”.
W intrygujący klimat wprowadza słuchacza „Paperchase”, gdzie przez kilka minut możemy poczuć się jak na seansie filmowym w klimacie noir. Jamowy klimat utworu napędza monotonna perkusja i bardzo charakterystyczna gitara basowa, która wpada do głowy już przy pierwszym przesłuchaniu. Pod koniec utworu gwałtownie zwiększa się natłok dźwięków, po których gwałtownie następuje cisza.
Nie trwa ona jednak długo bo po kilku sekundach rozpoczyna się „Heel”, którego rytmiczność można by podciągnąć nawet pod techno. Motyw nie ulega zmianie i napędza tempo przez cały utwór. Dzieje się głównie wokół niego. Po tym miksie ukojenie przynosi zamykający całość, minimalistyczny „Ote”, który w skuteczny sposób wycisza po apokaliptycznej przygodzie, którą zaserwowała nam ekipa Lotto.
„VV” nie pozostawia słuchacza obojętnym. A tego właśnie brakowało mi w przypadku „Elite Feline” gdzie po przesłuchaniu nie czułem specjalnej potrzeby wracania do tego albumu. „VV” na swój sposób intryguje i sprawia, że po jakimś czasie z przyjemnością do niego wracamy. Jest jak dobry porter bałtycki – nie do picia na co dzień lecz od święta, jako np. nagroda po ciężkim tygodniu pracy. Trzeci krążek Lotto to żywy dowód na to, że improwizacja może sprawdzać się dobrze również w wersji studyjnej. Tu warto zwrócić uwagę na bardzo dobrą produkcję wydawnictwa, dzięki której udało się zachować żywy, koncertowy charakter tej muzyki.