Max Cavalera to człowiek instytucja, według którego można nastawiać zegarki – systematycznie zasypuje słuchaczy nowymi wydawnictwami. Kiedyś Sepultura, dziś Soulfly, Cavalera Conspiracy i inne wynalazki typu Killer Be Killed. Mimo nawału pracy: koncertowania i hurtowego nagrywania nowych albumów, Max znalazł również czas na założenie rodziny i spłodzenie potomstwa. Było to już dość dawno temu zatem jego pociechy zdążyły dorosnąć i śladem ojca wejść do muzycznego biznesu. Richie Cavalera od ponad 10 lat udziela się w zespole Incite. Zyon od 2012 roku jest stałym członkiem Soulfly. Rok wcześniej wraz z bratem – Igorem Juniorem założył Lody Kong. Trochę czasu upłynęło ale w końcu się udało i bracia wydali debiutancki long play „Dreams And Visions”. Jak łatwo się domyślić Zyon i Igor nie uciekli w techno, electro, disco, rap czy też muzykę klasyczną.
Lody Kong to wypadkowa wszystkiego co do tej pory swoim fanom zafundowała rodzina Cavalera. Do czynienia mamy zatem z typowym „cavalerowskim” metalem, tyle że z innym wokalem. Jest głośno, ciężko i topornie. Brzmi to całkiem dobrze jednak po kilku przesłuchaniach pojawia się kilka „ale”.
„Ale nr 1” – album jest cholernie krótki… Nie wyobrażam sobie „Dreams And Visions” w formie prawie 80minutowego potwora ale niecałe 33 minuty muzyki to mało. Dużo zespołów wydaje dłuższe EPki… A 5 lat to dużo czasu zatem można było nagrać coś jeszcze i domknąć krążek w okolicach 40 minut. Zwłaszcza, że czas spędzony z 10 utworami zamieszczonymi na krążku mija stosunkowo szybko i 2-3 dodatkowe utwory raczej by tego nie zepsuły.
Tu pojawia się „ale nr 2”. „Dreams And Visions” jest nierówny. Obok rzeczy na prawdę całkiem dobrych typu „Chillin’, Killin’ „, utwór tytułowy, „The Dangerous Quest” czy „Venomous Kool-Aid” pojawia się nudny „Some Pulp”, drażniący i ciągnący się niczym guma do żucia na asfalcie w gorący dzień.
W tym momencie nadszedł czas na „ale nr 3”. „Dreams And Visions” nie powala oryginalnością, jest kolejną kopią tego co od wielu lat serwuje nam pod różnymi szyldami rodzina Cavalera. Wydaje się, że w tym wypadku to właśnie nazwisko jest główną siłą napędową Lody Kong. Bez niego zespół raczej przeszedłby bez echa. Zwłaszcza że na muzycznym rynku są dziesiątki (jeśli nie setki) podobnych albo i lepszych zespołów, które mają więcej do zaoferowania i do tego mają zdecydowanie lepszego wokalistę.
Czas na kolejne „ale”: mi osobiście wszystkie powyższe „ale” nie przeszkadzają. Jestem fanem różnych odsłon Maxa i doskonale zdaję sobie sprawę z wad, o których pisałem powyżej. Nie sprawiają one jednak, że odbiór „Dreams And Visions” jest gorszy. Mimo wszystkich niedoskonałości te 30 kilka minut mija całkiem przyjemnie i dla fanów Soulfly czy też Cavalera Conspiracy nie powinien to być czas zmarnowany. Ale chyba tylko dla nich. Jeśli natomiast nie lubisz lub nie znasz Maxa to Lody Kong możesz sobie darować i od oceny końcowej spokojnie odjąć dodatkowo 1-2 oczka.