Podczas gdy Mastodon i Baroness wyszły z cienia i stały się na swój sposób popularne (szczególnie Mastodon w ostatnich latach, Baroness już troszkę mniej), Kylesa nadal pozostaje „w cieniu” i jest w miarę niszowa. Co nie zmienia faktu, że dla chcącego nic trudnego – poszukiwacze z pewnością w końcu trafią na kapelę, która powstała w 2001 roku w Savannah – amerykańskim zagłębiu sludge’a. Kylesa ma na koncie 5 albumów. Moja przygoda z zespołem zaczęła się parę miesięcy temu – podczas grzebania w serwisie Sputnik Music Kylesa „wyskoczyła” mi w zespołach grających podobnie do Baroness. Posłuchałem kilku utworów na yt no i nie ma co ukrywać – wpadło w ucho. Od kilku dni jestem szczęśliwym posiadaczem ich najnowszego dziecka z 2010 roku – Spiral Shadow. Starałem się poznać cały dorobek grupy i wyszło mi na to, że SS jest chyba najłatwiej przyswajalny. Chociaż nadal nie jest to muzyka dla mas: łatwa i przyjemna. Z tego co piszą krytycy w internecie wynika, że jest to połączenie sludge metalu z rockiem psychodelicznym i crust punkiem. Czyli w uproszczeniu sludge:) Ale zdecydowanie inny niż obecnie prezentują kapele wymienione na początku. Zespołowi zdecydowanie bliżej do Black Tuska, o którym też tu pewnie kiedyś napiszę. Także osobiście nie wsadzałbym tych wszystkich zespołów do jednego worka. Ale to tylko moja opinia. To co wyróżnia Kylesę na tle reszty sludge’owców to Laura Pleasants – babka na gitarze i mikrofonie. Umiejętności wokalne ma całkiem niezłe: potrafi się konkretnie wydrzeć („Cheating Synergy”) jak i zaśpiewać czysto(„To Forget”). Na mikrofonie wspiera ją też drugi gitarzysta. Co ciekawe – zespół funkcjonuje na dwóch zestawach perkusyjnych. Trzeba przyznać, że momentami robi to duże wrażenie. Jeśli ktoś chciałby spróbować Kylesy to proponuję zacząć od najlepszej ,moim zdaniem, na płycie trójcy: „Don’t Look Back”, „Distance Closing In” oraz „To Forget” – te utwory najłatwiej przyswoić osobie postronnej. Dorzucić można do nich jeszcze kawałek tytułowy. Jeśli w trakcie słuchania nie wyłączymy głośników to następny w kolejce czeka chociażby „Drop Out” z wyciszonym fragmentem i kanonadą perkusyjną albo wspomniany wcześniej „Cheating Synergy” z dźwiękami momentami rodem z gier z czasów gdy królował jeszcze PC Speaker:). Bardzo fajne jest też otwarcie albumu – „Tired Climb”. Zasadniczo to cały SS jest świetny i przede wszystkim bardzo równy. Nie ma tu żadnych zapychaczy tylko lekko ponad 40 minut „gęstego” grania na bardzo wysokim poziomie. I nie jest to tylko moja opinia – krążek spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem krytyki: Pitchfork umieścił go w 50tce najlepszych albumów 2010 roku a recenzent z allmusic dał 4,5/5. Spiral Shadow to naprawdę kawał świetnej muzyki – moim zdaniem o wiele ciekawszej niż wydany rok wcześniej Crack The Skye Mastodona.
Moja ocena -> 9/10
rzeczywiście, Mastoddon i Baroness stały się popularne bardzo na „swój” sposób. Choć z drugiej strony pamiętam pierwszy Sonisphere i tabuny ludzi, którzy upierali się, że pojadą właśnie na Mastodon (który swój koncert ostatecznie odwołał) i w dupie mają całą resztę.
Mi się wydaje, że ta „popularność” po części im zaszkodziła. Może jeśli chodzi o Baroness to jeszcze nie tak bardzo (chociaż w lipcu zobaczymy jak wyjdzie nowy album) ale z Mastodonem jest już gorzej. Z jednej strony dotarli do szerszego grona odbiorców, z drugiej odbiło się to na muzyce przez nich prezentowanej. Jeszcze niedawno zabrali mi laptopa jak na domówce puściłem któryś z kawałków z Remission czy Leviathana, dziś ci sami ludzie słuchają The Huntera i się nim zachwycają. Dwa pierwsze albumy to mistrzostwo świata, później zaczęło się staczanie po równi pochyłej. Niby nadal muzyka na wysokim poziomie ale ja oczekuję od nich czegoś innego. Oni mi już tego nie dają(na Hunterze w starym stylu są 2 utwory?). Na szczęście jest Kylesa, Black Tusk, jak na tę chwilę Baroness i jeszcze pewnie kilka innych zespołów się znajdzie, którym tak bardzo nie zależy na popularności żeby się jakoś specjalnie dostosowywać i zmieniać;)