Grupa Kosheen jest swego rodzaju fenomenem. W 2001 roku nagrali świetny album debiutancki, z którego pochodzi wiele przebojów: czy to znanych jako same w sobie („Hide U”, „Catch”) czy też wypożyczonych do różnych ścieżek dźwiękowych(„Pride” pojawia się w Fifie). Zatem debiut wymarzony. Ale później coś poszło nie tak. Popularność spadała, w mediach też było ich zdecydowanie mniej. Dziś mało kto o nich pamięta. A szkoda bo następcy Resist, ze szczególnym naciskiem właśnie na Kokopelli, prezentują porównywalny poziom. Chociaż muzyka zawarta na drugim albumie w dyskografii to zupełnie inna bajka niż debiut. Tam mieliśmy do czynienia z rasowym trip hopem i d’n’b okraszonym damskim wokalem. Tu pozostał tylko wokal, muzyka natomiast totalnie zmieniła oblicze i bardziej zahacza o delikatną elektronikę. Zatem różnica jest znacząca. Nie zmieniło się jedno – Kokopelli jest równie przebojowy co Resist. Pierwsza czwórka z track listy: „Wasting My Time”, „All In My Head”, „Crawling” i „Avalanche” to utwory aż ociekające przebojowością. Bije od nich również optymizmem i pozytywną energią. Aż chce się tego słuchać. Napięcie opada dopiero przy piątym „Blue Eyed Boy” ale nie ze względu na to, że kawałek jest słaby tylko z powodu dość drastycznej zmiany klimatu. Tam było żywo i energicznie, tu panuje większy spokój, mniejsze tempo, momentami nawet senne. Gwoździem programu, jeśli chodzi o zmiany klimatu, jest jednak instrumentalny kawałek „Swamp” ocierający się momentami o klimaty schizofreniczne. Całość jest nieziemsko duszna, mroczna i przytłaczająca. Ma to swój urok. W podobnej – ciężkiej atmosferze utrzymany jest jeszcze przebojowy „Wish” – jeden z najciekawszych utworów w dorobku zespołu. Pod specyficzną aurę podciągnąć można jeszcze „Recovery”. Reszta to zdecydowanie klimaty pierwszej czwórki lub rzeczy jeszcze lżejsze. Warto zwrócić uwagę na zamykający album „Little Boy” z pięknym pianinem w końcówce. Po takim zakończeniu od razu ma się ochotę wcisnąć ponownie „play” i ponownie przeżyć przygodę z Kokopelli. Lub ewentualnie Resist. Oba krążki pod względem muzycznym dzieli wiele ale łączy jedno – świetnie sprawdzają się jako kompan podczas długich podróży samochodem. Wielokrotnie sprawdzałem na własnej skórze – taka muzyka idealnie sprawdza się w aucie.
Moja ocena -> 8/10