Z ekipą Isis mam pewien problem. Z jednej strony jestem nieziemsko zafascynowany ich twórczością, z drugiej natomiast cholernie ciężko mi się o niej pisze. W zasadzie problem ten dotyczy wszystkich kapel obracających się w nurcie post metalu. No ale nie sposób przejść obojętnie obok niektórych wydawnictw z tego gatunku bo są to rzeczy co najmniej świetne, niektóre nawet wybitne. Zatem: do startu…. gotowi… start!! Zaczynamy wychwalanie In The Absence Of Truth! Trzeci album w dorobku Isis to kontynuacja stylu wypracowanego na poprzednich 2 wydawnictwach czyli Oceanic i Panopticon. Ich następca jednak wydaje się być jeszcze bardziej wygładzony i lżejszy. Przy czym wcale nie można tego uznać za wadę. Co więcej – ITAOT jest chyba jeszcze bardziej spójny i „wielobarwny”. Pojawia się tutaj jeszcze więcej czystych wokali. Reszta w zasadzie pozostaje bez zmian: kompozycje zawarte na krążku to mistrzowskie połączenie lekkiego z ciężkim, wolnego z szybkim, wszystko to skonstruowane w taki sposób by napięcie rosło z każdą kolejną sekundą trwania utworów. A tych nazbierało się tutaj 9: jeden z nich można uznać za swego rodzaju „przerywnik muzyczny” bo trwa tylko 3 minuty, reszta to rzeczy nie schodzące poniżej 6 minut. Tak jak w przypadku zawartości Oceanic i Panopticon tak i tutaj w ogóle tego nie czuć. Godzina spędzona z krążkiem mija w ekspresowym tempie i od razu ma się ochotę ponownie wcisnąć „play”. Problem w tym, że coraz ciężej wyskubać wolną chwilę, którą można poświęcić tylko i wyłącznie dla danego albumu. A właśnie w takiej formie In The Absence Of Truth prezentuje się najlepiej: jako jedna, spójna całość, której poświęcamy się bez reszty na tę godzinę a ona nam się za to odwdzięcza w niesamowity sposób. Ważne jest odcięcie od bodźców zewnętrznych i skupienie tylko na tym co płynie z głośników. Chociaż co ja sobie wmawiam? Prawda jest taka, że ITAOT wyrywkowo też wypada wybornie. Np. taka „Dulcinea” zniewala słuchacza mnogością wątków. Dzieje się tutaj tak wiele, że spokojnie można by z tego zbudować kilka innych utworów. No i tak końcówka – coś niesamowitego. Kolejnymi moimi faworytami są „Wrist Of Kings” oraz „Garden Of Light” czyli otwieracz i zamykacz krążka – utwory tak gęste od napięcia, że można by je kroić nożem. W zasadzie można to powiedzieć o całym In The Absence Of Truth. Jest to album z gatunku „zakochaj się albo zapomnij”. I tak jest praktycznie z większością sceny post metalowej. Albo słuchacz poczuje ten klimat i da się porwać fascynującym dźwiękom albo nie wciągnie się w ogóle i do takiej muzyki nie powróci. Opcji pośredniej chyba nie ma.
Moja ocena -> 10/10
Trzeci a nie czwarty?