Jak nietrudno zauważyć – na rolowym dominują ciężkie brzmienia. Czasem jednak trzeba zrobić sobie przerwę na coś innego. Swego rodzaju odskocznią od ciągłego katowania głośników „darciem ryja” może być Axmusique i ich album Slimy Action Music. Pierwsze co rzuca się w oczy przy kontakcie z SAM to bardzo ładne wydanie wypuszczone na światło dzienne przez Karrot Kommando. Trzynaście utworów na liście – zatem jest spoko… do momentu wrzucenia płyty do odtwarzacza. Za każdym razem zegar uparcie pokazuje prawie 75 minut czasu trwania. Początkowo „rozmach” ten przerażał mnie trochę ale po -nastu przesłuchaniach kompletnie nie ma on znaczenia. Co więcej – chyba miałbym problem z wyrzuceniem stąd czegokolwiek – materiał jest niesamowicie równy. Całość zaczyna się od mocnego uderzenia – „Everytime” to konkretna, przebojowa petarda: brudna, inwazyjna, poniewierająca słuchaczem. Czuć tutaj jakby lekką nutkę The Prodigy chociaż jest to raczej luźne skojarzenie(ale pojawia się jeszcze w wielu innych momentach tego wydawnictwa). Co ciekawe utwór trwa ponad 6,5 minuty a w ogóle tego nie czuć i ten czas przelatuje niczym testowe Pendolino po polskich torach;) Z długością utworów zespół w ogóle zaszalał – dopiero ostatni jest krótszy od 5 minut. Nie ma co ukrywać – to nie lada sztuka stworzyć 13 długich kobył w taki sposób by słuchacz ani na chwilę nie czuł znudzenia. Ekipie Axmusique się to udało. Cztery pierwsze kawałki mają w sobie tyle energii i czadu, że po ich zakończeniu odczuwa się nawet pewien niedosyt i od razu chce się do nich wrócić. Chwilę wytchnienia daje spokojny „Rollled” ale ta sielanka nie trwa długo bo już następny w kolejności „Begin” wraca do katowania słuchacza. Ponownie oddech, tym razem dłuższy, możemy złapać dopiero przy „End Of All” i „Knock Down Mess”. Druga połowa krążka w ogóle wydaje się być bardziej stonowana i spokojniejsza nie licząc „Virusess” i „Skinnyboy”. Te dwa kawałki przypominają, że zespół potrafi dać solidnego kopa. Także ułożenie track listy również na plus, chyba niczego bym tu nie zmienił, wszystko dobrze współgra i się uzupełnia. Solidnym kopem na „do widzenia” jest totalnie wykręcony „Skin On Me”.
Nie od dziś lubię muzykę trudną, ciężkostrawną, wymagającą od słuchacza skupienia i poświęcenia czasu. Zazwyczaj te cechy odnajduję w innych gatunkach muzycznych (głównie post metal) ale bez większego naciągania Slimy Action Music można pod nie podciągnąć. Krążek ten pozytywnie męczy, momentami pomiata słuchaczem ale i intryguje i nieziemsko wciąga. Dobra robota Panowie – chcę więcej!!!:)
Moja ocena -> 8/10
Mnie się ta płyta ogromnie podoba, słucham jej przez cały czas.