Ktoś kiedyś wpadł na świetny pomysł aby zaprosić znany zespół/artystę i kazać mu odegrać swoje utwory (i najlepiej nie tylko) w wersji bez prądu. Akcja się przyjęła: przez MTV Unplugged przewinęło się wiele sław. W polskiej odsłonie tego przedsięwzięcia ekipa Hey pojawiła się jako druga (pierwsza była Kayah). Od lat wiadomo, że ten zespół nie odwala pańszczyzny więc można było się spodziewać, że 10 września 2007 roku w Teatrze Roma odbędzie się coś wyjątkowego. No i faktycznie tak było: ponad 70 minut grania, 17 utworów, 2 gości w 2 coverach(Iggy Pop „Candy”, PJ Harvey „Angelene”), bardzo kameralna – wręcz domowa/rodzinna atmosfera. Wszystko to sprawia, że dziś – po 6 latach od tego wydarzenia – nadal bardzo chętnie i często wracam do 10.09.07. Zazwyczaj eksploatowana jest wersja CD chociaż i na DVD zdarza mi się zorganizować trochę czasu. Oba krążki gościły w moich odtwarzaczach dziesiątki(jeśli nie setki) razy a ja nadal nie widzę w tym koncercie praktycznie żadnych wad. Może i faktycznie brakuje tu niektórych utworów (sam bez problemu znalazłbym kilku swoich faworytów) ale gdyby pojawiły się one to zabrakłoby miejsca dla innych. Zatem track lista na plus. Nie ma tutaj żadnych zapychaczy(a takie trafiły się np. na Kulcie – „Szantowy”). Goście dają radę: Chylińska bardzo(oczywiście musiała rzucić na koniec czymś w swoim stylu:), Budyń już troszkę gorzej;) Niektóre utwory w nowych aranżacjach/wersji na żywo brzmią o wiele lepiej niż na albumach studyjnych(w moim przypadku chodzi głównie o Echosystemowe rzeczy). Kasia Nosowska nigdy wielką koncertową mówczynią nie była. Tutaj też zbytnio się nie uzewnętrznia, jeśli już mówi to krótko, zwięźle i na temat. Ma to swoje plusy bo jej krótkie kwestie nie nudzą się nawet przy n-tym przesłuchaniu. W wypadku Kultu niektóre kazikowe wywody zaczynają po pewnym czasie nudzić. Nie ma sensu rozwodzić się nad poszczególnymi utworami i po kolei ich omawiać. Ale o jednym muszę wspomnieć: dzięki MTV Unplugged zwróciłem uwagę na kawałki, które do tej pory były mi totalnie obojętne jak np. „Ho!”, „A Ty?”(jak dla mnie w wersji albumowej zbyt jałowy) czy też „To Tu”.
Trzeba przyznać, że muzycy Hey odwalili kawał dobrej roboty i zagrali koncert, o którym będziemy pamiętać jeszcze za kilkanaście/kilkadziesiąt lat. Jak dla mnie jest to najlepszy polski Unplugged i nie widzę na naszej scenie artysty/zespołu, który na chwilę obecną mógłby zagrozić ich pozycji. Kult miał szansę ale wypadł troszkę gorzej.
Moja ocena -> 10/10
uwielbiam ten album. recenzja bardzo udana 🙂