Hatebreed się nie zmienia, nie odkrywa Ameryki, nie przeciera nowych szlaków, nie szuka nowych rozwiązań. I chwała zespołowi za to! Ekipa z Jestą na czele od wielu lat robi to samo i robi to dobrze. Zazwyczaj nie lubię wtórności, odgrzewania kotletów i odcinania kuponów. Sytuacja ta nie dotyczy właśnie m.in. Hatebreed. Nie wypada tu nawet mówić o odcinaniu kuponów. Hardcore to specyficzny gatunek, do którego ciężko upchnąć coś nowatorskiego a i tak każdy album zespołu urywa tyłek. The Divinity Of Purpose ze zdwojoną siłą – takiej frajdy z słuchania ich nie miałem od 2006 roku czyli czasów Supremacy(po drodze był jeszcze tylko Hatebreed w 2009 roku także powodów do radości za dużo nie było – zwłaszcza, że album był minimalnie słabszy od poprzednika). TDOP od pierwszych dźwięków wali słuchacza z siłą huraganu. „Put It To The Torch” jest świetnym otwieraczem i zapowiedzią tego co czeka nas dalej. Ekspresowe tempo zespół utrzymuje również w „Own Your World”, „The Language” (jeden z moich albumowych faworytów) i „Indivisible” (drugi faworyt;). Świetnie prezentują się też wolniejsze „Honor Never Dies”, „Nothing Scares Me”, utwór tytułowy oraz bonus z niektórych wydań – „Boundless”. I niby wszystko to już było, wszystko to już słyszeliśmy po kilka razy ale w ogóle nie przeszkadza to w czerpaniu radości z słuchania TDOP. A dlaczego? Ponieważ najnowsze dziecko Hatebreed to po prostu cholernie dobry materiał: nośny, nieziemsko energiczny, na swój sposób przebojowy i szybko wpadający w metalowe ucho. Mimo swego rodzaju „prostactwa” gatunku usłyszymy tu kupę świetnych riffów i dużą różnorodność. Cztery lata przerwy studyjnej przysłużyły się zespołowi i te niecałe 35 minut muzyki to bardzo równy i mocny materiał. Doskonale sprawdza się on na koncertach. W tym roku ekipa Hatebreed wystąpiła na Przystanku Woodstock. Zaprezentowała tam przekrój przez najbardziej znane utwory plus materiał z nowego krążka. Stałem jakieś 30 metrów od sceny. Gdy koncert zaczynał się byłem gdzieś w samej końcówce tłumu, pod koniec koncertu ludzi za mną nazbierało się jeszcze z 2-3 razy tyle. Zatem chyba się podobało?;) I tak powinno być bo Hatebreed to istny wulkan energii i takie granie idealnie pasuje pod wielkie festiwale. Mi na Woodzie marzy się jeszcze Biohazard, Overkill i Exodus ale to już inna bajka.
Moja ocena -> 8/10
Moim ulubionym albumem jest Supremacy i moim zdaniem do tej pory lepszego nie wydali, no chyba, że pojedyncze utwory jak np. Indivisible z obecnego albumu