Hatebreed – Supremacy

hatebreed supremacyJakiś czas temu stojąc przed moją kolekcją płyt doszedłem do wniosku, że mam już praktycznie wszystko co mieć chciałem więc mogę czuć się muzycznie „spełniony”. Kilka godzin później pech chciał, że na allegro trafiłem na Supremacy w świetnej cenie (niecałe 15zł z przesyłką). Cholera! Miałbym nie mieć w domu krążków, którymi katowałem sąsiadów w drugiej połowie zeszłej dekady? Nie ma mowy:) Kilka dni później Supremacy była już u mnie na półce. Wszystko zaczęło się właśnie w roku premiery tego krążka czyli 2006. Do sięgnięcia po to wydawnictwo zachęciła mnie recenzja w Teraz Rocku. Po pierwszym kontakcie z Supremacy długo zbierałem szczękę z podłogi. Gdzieś, kiedyś przeczytałem opinię, że album ten jest takim Reign In Blood XXI wieku. Hola hola!! Ale ktoś się zagalopował… Ale czy aby na pewno do końca? Fakt faktem – nie jest to album przełomowy, rewolucyjny ani nawet rewelacyjny. Ale z drugiej strony: niewiele ponad pół godziny grania zamkniętych w 13 utworach: krótkich(średnia wyjdzie gdzieś w okolicach 2:45), szybkich, bezkompromisowych – podobnie jak w przypadku krążka Slayera. Jest to koncepcja dość luźna i mocno naciągana ale ziarenko prawdy spokojnie można tu znaleźć;) Wracamy do Supremacy. Bez wątpienia najmocniejszą stroną tego albumu są utwory „slayeropodobne”: krótkie, dynamiczne petardy. Trochę się ich tutaj nazbierało. Już na otwarciu Hatebreed atakuje nas potężnym prawym sierpowym w postaci „Defeatist”. Spokojne wprowadzenie do tego kawałka może lekko mylić ale po kilkudziesięciu sekundach już wiadomo, że to tylko krótka zmyłka. „Defeatist” utrzymuje ekspresowe tempo, razi mocą i ciężarem. Jamey Jasta na wokalu wypruwa sobie żyły, w refrenach fajnie wspomaga go reszta zespołu. Takim samym klimatem atakuje słuchacza następny w kolejce „Horrors Of Self” oraz „Mind Over All”. Ten drugi mógłby posłużyć do stworzenia wzorca grania ze stajni hardcore. Jest to niespełna 2minutowa energetyczna piguła. W całości prędkość japońskich pociągów ekspresowych utrzymuje jeszcze „Divine Judgment”. Reszta to czas na zwolnienie obrotów. W tej grupie szczególnie wyróżnia się stadionowy, niesamowicie nośny „Destroy Everything”. Reszcie zasadniczo też nie można niczego zarzucić. Są to rzeczy równie ciężkie, mocne i potężne co te wyżej wymienione. Problem w tym, że właśnie na ich tle nie robią takiego wrażenia jak powinny. Pierwsza trójka z track listy + „Divine Judgment” i „Destroy Everything” praktycznie „robią” ten album. Całość ułożona jest w taki sposób, że te tracki znajdują się w pierwszej części krążka i po ich przesłuchaniu (szczególnie trójki na otwarciu) nasz apetyt na ciężkie i ekstremalnie szybkie granie rośnie. A tu – w drugiej połowie Supremacy – okazuje się, że ciężar jest ale prędkość „lekko” spada. Oczywiście nie jest to wadą chociaż niektórzy mogą czuć się lekko rozczarowani. Po pewnym czasie idzie się jednak do tego przyzwyczaić;) A później Supremacy wchodzi już tylko lepiej.

Moja ocena -> 8/10

2 myśli nt. „Hatebreed – Supremacy”

  1. Po raz pierwszy usłyszałam ich na Metalfeście i po powrocie to była pierwsza płytka,którą dorwałam. Jest moc! To takie miłe energetyczne zaskoczenie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *