Na początek albumowa ciekawostka: w utworze „Headup” gościnnie udziela się Max Cavalera. Jedyny tekst jaki pada z jego ust to „soul fly”. Od niego wzięła się nazwa nowego tworu, który stworzył po opuszczeniu Sepultury. Wracamy do Around The Fur. Drugi album w dorobku Deftones to po części kontynuacja tego co mogliśmy usłyszeć na Adrenaline. A dlaczego „po części”? A no dlatego, że niby jest podobnie ale jednak jakoś inaczej. Zespół nadal atakuje słuchacza ciężarem ale uleciał gdzieś młodzieńczy gniew. Szczególnie słychać to w głosie Moreno. Wokalną agresję często zastępuje tu kombinowanie chociaż i znanego z Adrenaline wydzieru nie brakuje. Szczególnie duża jego dawka występuje w utworze „Rickets”, który bez problemu mógłby zostać umieszczony na debiucie. Zatem zespół nie poszedł na łatwiznę i nie stworzył kopii debiutu tylko poszedł o krok dalej, wskoczył na wyższy poziom. I brzmi to naprawdę ciekawie. Wszystko zaczyna się dość niepozornie. „My Own Summer (Shove It)” przez pierwszą minutę snuje się powoli, dopiero później dostaje kilkunastosekundowego buta po którym znów zwalnia i tak w kółko. Ma to swój klimat chociaż w dalszej części krążka jest zdecydowanie ciekawiej. „Lhabia” atakuje słuchacza niesamowicie chwytliwym refrenem i zwrotkami, które brzmią jak gdyby były recytowane przez kogoś obłąkanego, oderwanego od rzeczywistości. „Mascara” podtrzymuje specyficzny – psychiatryczny klimat. Dużo ożywienia i mocy przynosi utwór tytułowy. Tu zdecydowanie dominuje ciężar i głośniejsza odsłona Moreno. Podobnie jak we wcześniej wspomnianym „Rickets”. Po nim rozpoczyna się gwóźdź programu w postaci 4 kolejnych kawałków. „Be Quiet and Drive (Far Away)” – kiedyś nie wiedziałem jak opisać ten utwór. Wyręczył mnie znajomy jednym prostym słowem – „epicki”. Nie wiem czy w pełni oddaje ono klimat tego utworu ale mi się podoba;) A sam „Be Quiet…” to jeden z bardziej znanych i lepszych utworów w dorobku grupy. Niesamowita dawka czadu atakuje słuchacza w „Lotion”. Gdyby nie niektóre lżejsze krótkie momenty to utwór ten świetnie pasowałby do Adrenaline. Jak dla mnie jest to jeden z najmocniejszych momentów Around The Fur. Niezły rozmach mamy też w „Dai The Flu” chociaż utwór nie robi aż takiego wrażenia jak dwa poprzednie. Solidnego kopa w cztery litery dostajemy pod sam koniec płyty – we wspomnianym wcześniej „Headup”. Mi osobiście ten kawałek przypomina „Bleed” z dorobku Soulfly. Nie wiadomo czy przypadkiem Max nie inspirował się efektem współpracy z Deftones przy jego tworzeniu;) Całość zamyka „MX”, który mnie jakoś specjalnie nie porusza. Właściwy utwór trwa niecałe 5 minut ale ścieżka rozciągnięta jest łącznie na ponad 37 minut. W tym czasie wciśnięte zostały 2 hidden tracki. Nie lubię takich zabiegów a same „ukryte” utwory nie są wybitne i spokojnie mogłoby ich nie być. Ta lekka niedogodność na koniec nie psuje jednak oceny końcowej bo Around The Fur jest po prostu cholernie dobrym albumem (a czy ekipa Deftones nagrała w ogóle jakikolwiek słabszy?:)
Moja ocena -> 9/10