Nigdy nie byłem na Islandii. Od dawna jest to moim marzeniem, którego jak do tej pory nie udało się zrealizować. Widziałem natomiast setki (jeśli nie tysiące) zdjęć z tego pięknego, tajemniczego i niesamowicie oderwanego od naszej – polskiej rzeczywistości kraju.
Jeśli miałbym kiedykolwiek dopasować do nich soundtrack to z pewnością byłby to jeden z utworów z „Svartir Sandar”. Nic tak celnie nie oddaje uczucia towarzyszącego mi podczas oglądania islandzkich zdjęć jak dźwięki „Melrakkablús” i „Draumfari”. Te dwa utwory otwierające dysk „Gola” są idealnym odzwierciedleniem piękna, dzikości i tajemniczości tej wyspy. Ale zacznijmy od początku.
„Svartir Sandar” – 4 album w dorobku Solstafir to prawie 80 minut muzyki podzielone na 12 utworów umieszczonych na 2 płytach: „Andvari” i właśnie „Gola”. Podział nie jest losowy, różnice pomiędzy obydwoma krążkami idzie odczuć w muzyce. „Gola” to przede wszystkim niesamowity klimat: melancholijny, mistyczny, hipnotyzujący.
Płytka uzależnia od siebie już przy pierwszym przesłuchaniu i po ostatnich dźwiękach „Draumfari” ma się ochotę puścić całość od początku. Problem w tym, że jest dopiero drugi utwór i zostały jeszcze 4;) Mają one równie dużo do zaoferowania. „Stinningskaldi” i „Stormfari” są w miarę krótkimi i żywymi instrumentalami, w które wpleciono prognozę pogody (?). Na właściwe tory wracamy w utworze tytułowym (ach te chórki!), który przedłuża piękną muzyczną opowieść z „Melrakkablús” i „Draumfari”. Dopełnieniem niesamowitej całości jest spokojny „Djákninn”, który idealnie wieńczy niecałe 40 minut spędzone na muzycznej podróży po Islandii.
Krążek „Andvari” jest zdecydowanie bardziej żywiołowy ale i klimatycznych momentów nie brakuje. Przykładem może tu być delikatna „Fjara” czy też melancholijny „Kukl”, który na tle reszty albumu wyróżnia się najbardziej. Świetnie prezentuje się „Þín orð” – jeden z mocniejszych momentów albumu. Tych słabszych na „Svartir Sandar” praktycznie nie ma.
Solstafir jest swego rodzaju fenomenem a „Svartir Sandar” jest tego fenomenu najlepszym przykładem. Spójrzmy prawdzie w oczy – zespół ten nie gra muzyki odkrywczej bo przecież wszystko to w takiej czy innej formie post metalu już słyszeliśmy. Umiejętności muzyków też nie są nadzwyczajne a wokal nie powala. Jednak wszystko to traci znaczenie w momencie słuchania. Niesamowity klimat jest tu odczuwalny „gołym uchem” a w głosie skumulowane jest tyle emocji, że już na starcie jesteśmy w stanie wybaczyć wszystkie potencjalne niedociągnięcia. Przez te prawie 80 minut słuchacz podróżuje duchowo przez dzikie zakątki surowej Islandii. Cudowne uczucie. Cudowna płyta.
Skoro podoba Ci się Solstafir, to polecam zapoznać się z projektem Katla, płyta „Modurastin”. Też są z Islandii, też grają w klimacie Solstafir, a nawet trochę ciężej, więcej elementów doomowych, a nawet bębni tutaj były perkusista Solstafir :).
Piękna rzecz! Polecam!!