God bless Internet!!! And Youtube!!!:) Nie jestem chyba w stanie wymienić ile to zespołów poznałem dzięki popularnemu YT. Dla niektórych z nich – tych bardziej niszowych – portal ten stał się świetnym narzędziem do promocji i trafienia do szerszego grona odbiorców. W ten właśnie sposób, słuchając nowego albumu Wo Fat, w sugestiach trafiłem na ekipę Droids Attack. Traf chciał, że z kilku propozycji wybrałem właśnie ich. Włączyłem i zakochałem się od pierwszego usłyszenia. Ale zacznijmy od początku.
Droids Attack to nie świeżaki na muzycznej scenie tylko rasowy zespół, który istnieje od 2004 roku i ma na koncie 4 pełnoprawne albumy i jednego splita. Mnie bezczelnie sponiewierało ich najnowsze dziecko czyli właśnie „Sci-Fi Or Die”, które premierę miało w lutym tego roku. Jak najprościej określić muzykę graną przez Droids Attack? Jest to stoner z krwi i kości. I to jaki! Jedynie Wo Fat i otoczony kultem Kyuss brzmieniowo są na tym samym poziomie lub jeszcze wyższym/lepszym. Pod tę paczkę można by podciągnąć jeszcze Black Tusk ale akurat oni odstają kompozycyjnie „in minus” od wyżej wymienionych.
„Sci-Fi Or Die” zaczyna się od mocnego uderzenia. „Die Glocke” po krótkim wstępie atakuje słuchacza z niesamowitą siłą i precyzją: ciężar wgniata w fotel, brzmienie przytłacza – jest moc! Wisienką na torcie jest tu na prawdę porządny wokal na wysokim poziomie. Początkowy szept nie daje pełnego obrazu możliwości Brada Vana. Ale po jakimś czasie pojawia się normalny śpiew a nawet krzyk. W każdej wersji brzmi to bardzo dobrze a sam „Die Glocke” jest jednym z najlepszych albumowych otwieraczy jakie słyszałem w tym roku. „The New Plague” podtrzymuje świetny odbiór „Sci-Fi Or Die”: tu również nie brakuje żadnego ze składników sprawiających, że stoner sponiewiera.
Po dwóch pierwszych utworach mija ponad 7 z 50 minut albumu a ja nadal nie miałem czasu aby pozbierać szczękę z podłogi. Jako taką okazję do tego daje „Claw Hammer Suicide”, który jest minimalnie wolniejszy od swoich poprzedników. Ale w przypadku utworu, który trwa prawie 7 minut ciężko byłoby utrzymać przez cały czas te ekspresowe tempo. Co by nie było – jest to kolejny fragment „Sci-Fi Or Die”, który urywa tyłek.
Prawdziwe zwolnienie przychodzi dopiero przy piątym na track liście, ponad 8-minutowym „Mashenomak”, który w porównaniu do poprzedników jest wręcz „ślimaczy”. Z kolei „Mashenomak Strikes Again” to powrót do grania bardziej dynamicznego z niespodzianką w postaci świetnie wkomponowanego w całość dęciaka (saksofon?). Takie podkręcone tempo utrzymuje się już do końca albumu i każdy z 4 utworów „trzyma fason”.
W zasadzie całą track listę „Sci-Fi Or Die” można by przetasować, wywrócić do góry nogami, ułożyć losowo itp. a i tak album prezentowałby się cały czas wybornie z prostej przyczyny – jest to wybitnie dobry i równy materiał. Warto wspomnieć o tym, że na krążku znajdziemy bardzo dużo świetnych riffów i kombinowania z okolic Kyussa – jak czerpać wzorce to od najlepszych;)
„Sci-Fi Or Die” to dla fanów stonera pozycja obowiązkowa. Obok „Midnight Cometh” Wo Fata jest to najlepszy album gitarowy jaki miał premierę w tym roku. Gorąco polecam!