„Ekipa Isis kończąc swoją działalność zrzekła się jednocześnie tronu na rzecz Kultu Księżyca” – mniej więcej takie stwierdzenie znalazłem pod koniec zeszłego roku na jednej ze stron zajmujących się muzyką gitarową. Isis uwielbiam zatem jeśli Cult Of Luna przejął po nich pozycję lidera to koniecznie musiałem zobaczyć co tam też sobą ten zespół reprezentuje. Na pierwszy rzut – zupełnie w ciemno – poszedł ich album z 2008 roku czyli właśnie Eternal Kingdom. Dlaczego akurat ten? Z racji ceny i ogólnej bardzo łatwej dostępności;) Pierwszy kontakt z muzyką tutaj zawartą był dla mnie olbrzymim szokiem połączonym ze zniesmaczeniem i wielkim rozczarowaniem. Kolejne przesłuchania sukcesywnie zmieniały pierwsze – bardzo złe wrażenie. Przyznam szczerze, że nie pamiętam kiedy ostatnio miałem takie trudności z początkowym przyswojeniem zawartości płyty by po kilku dniach tak drastycznie zmienić o niej zdanie. Z pewnością jest to wydawnictwo, które od większości słuchaczy będzie wymagało dłuższego i głębszego poznania aby się do niego przekonać. A z czym my tutaj właściwie mamy do czynienia? Inspiracją dla Eternal Kingdom było znalezienie przez muzyków w opuszczonym szpitalu dla psychicznie chorych pamiętnika Holgera Nilssona. Człowiek ten został umieszczony w tym zakładzie za utopienie swojej żony. Z odnalezionego pamiętnika można się dowiedzieć, że winny śmierci małżonki Holgera jest Ugin. Dodatkowo autor wykreował świat, w którym żyją ludzie-drzewa i ludzie-sowy. Wszystko to miało udowadniać iż jest on niewinny. Cała ta historia wydaje się być co najmniej lekko naciągana ale niby tak właśnie było więc tej wersji się trzymajmy;) Do otoczki związanej z historią Nilssona nawiązuje okładka wydawnictwa: tajemnicza, mistyczna. Muzycy twierdzili, że będzie ona właściwie podkreślać i wzmacniać surowość albumu a sowi król patrzący na nas swymi białymi oczami jest idealnym zobrazowaniem zawartości krążka. I faktycznie tak jest – podczas słuchania Eternal Kingdom człowiek podróżuje przez fantastyczny świat pełen zamglonych, górzysto leśnych terenów na których żyją wymyślone przez Nilssona hybrydy. Muzycznie album ten nie odbiega znacząco od twórczości Isis i mieści się w konwencji post metalowej. Główną różnicą jest to, że tutaj nie występuje takie pojęcie jak czysty wokal. I początkowo właśnie to najbardziej mnie drażniło i przesłaniało zalety tego albumu. A tych jest co niemiara. Momentami Eternal Kingdom ociera się o geniusz. Przykładem może tu być monumentalny, prawie 12minutowy „Ghost Trail”, w którym to jest skondensowana jest niewyobrażalna dawka niesamowitych wrażeń. Utwór ten ma wiele twarzy: rozpoczyna się sielankowo niczym letnie, leniwe, niedzielne popołudnie. Po chwili w ten nastrój wkrada się niepokój by całość zakończyła się metalową ścianą dźwięków. Na prawdę niesamowita rzecz. Podobnie jak „Mire Deep” oraz „The Great Migration”. Genialnych momentów nie brakuje też w otwierającym płytę „Owlwood”, utworze tytułowym, najmocniejszym na płycie „Curse” oraz zamykającym całość „Following Betulas”, w którym dodatkowo występuje trąbka. Utwory „właściwe” poprzeplatane są trzema spokojnymi przerywnikami: „The Lure”, „Osterbotten” oraz „Ugin” , które dają słuchaczowi chwilę oddechu. Całość prezentuje leniwy klimat przeplatający się z fragmentami niespokojnymi, nerwowymi. Jak gdyby niskie chmury przetaczały się nad zalesionymi pagórkami wielkiej szwedzkiej puszczy, w której żyją postaci wykreowane w umyśle Nilssona. Nie spodziewałem się, że płyta, która na początku działała na mnie odpychająco, po pewnym czasie tak mnie zaintryguje i wciągnie. Dziś – dobrych parę miesięcy po zakupie – nie widzę w niej praktycznie żadnych wad i bardzo często wracam do Wiecznego Królestwa. Niesamowity album…
Moja ocena -> 9/10