Szwedzi z Cult Of Luna są uznawani za jeden z filarów post metalu i europejskich prekursorów tego gatunku. Praktycznie każda pozycja z ich dyskografii to klasyka i wzór do naśladowania dla innych zespołów. Gdzieś po drodze przytrafił się „Mariner”, którego fanem nie jestem. Ale album ten został nagrany z Julie Christmas zatem uznaję go za nie do końca udany projekt poboczny.
Mógł on być pewnym źródłem niepokoju o kondycję zespołu i sygnałem, że coś zacięło się w szwedzkiej maszynie. Po kooperacji z Christmas nastąpiła studyjna cisza, którą (prawdopodobnie) rekompensować miały albumy koncertowe, których na przestrzeni ukazało się sporo bo aż 5 (na CD, winylach i w formie cyfrowej). Nie jestem fanem hurtowego wypuszczania koncertówek. Taka polityka zespołów zwyczajnie mnie irytuje i jest swego rodzaju krzykiem rozpaczy z powodu tego, że „nic nowego nie jesteśmy w stanie nagrać a przecież z czegoś trzeba żyć”.
Można zatem powiedzieć, że z Cult Of Luna mieliśmy ciche dni. Stagnacja zakończyła się drastycznie w momencie pojawienia się pierwszej zapowiedzi nowego wydawnictwa – „The Silent Man”. 10-minutowy kolos to kwintesencja stylu Szwedów i dowód na to, że mają się wyśmienicie: wielowątkowość, ciężar, multum ciekawych momentów – to jest to co post metalowe tygrysy lubią najbardziej. „The Silent Man” sprawił, że zacząłem odliczać dni do premiery „A Dawn To Fear”.
Druga zapowiedź – „Lay Your Head To Rest” wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiła. Nie zmienia to faktu, że i tak 20 września kilkanaście minut po 1 w nocy byłem już po pierwszym przesłuchaniu „A Dawn To Fear”. Przez ponad 20 lat istnienia zespołu Szwedzi przyzwyczaili nas do tego, że nie tworzą muzyki łatwej i przyjemnej. Nie inaczej jest z nowym albumem, w przypadku którego trudno mówić o miłości od pierwszego przesłuchania. Uczucie to rodzi się z każdym kolejnym odsłuchaniem, jednak już w przypadku tego pierwszego czuć, że do czynienia mamy z czymś wyjątkowym.
Z pierwszym przejawem wyjątkowości spotykamy się już na samym początku ponieważ „A Dawn To Fear” to najdłuższy materiał w dotychczasowej dyskografii Szwedów – 8 utworów ledwie mieści się na krążku zamykając czas trwania kilka sekund powyżej 79 minuty. Co ciekawe – tego czasu mocno nie czuć i prawie półtorej godziny spędzonej ze Szwedami nie nuży. Utwory zapowiadające album umieszczono od razu na jego początku. Tuż po nich następuje utwór tytułowy – wraz z „We Feel The End” najspokojniejszy fragment całego wydawnictwa. Oba utwory zpzez większość czasu trwania idealnie komponowałyby się jako ścieżka dźwiękowa do zwiedzania skandynawskiej dziczy pokrytej po horyzont lasami otulonymi chmurami i mgłą.
Takie momenty wytchnienia przynosi jeszcze tylko „Lights On The Hill” – najdłuższy fragment krążka bo zamykający się po upływie 15 minut. Całość zamyka utwór niewiele krótszy bo ponad 13-minutowy. „The Fall” swoim rozmachem oraz rozbudowaniem powala i śmiało można stwierdzić, że jest to jedna z najlepszych kompozycji „popełnionych” przez Szwedów. Motyw przewodni, wielokrotnie powtarzany podczas tych 13 minut, jako jeden z niewielu fragmentów płyty wpada w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu i nie chce go opuścić na długo po końcowych dźwiękach „A Dawn To Fear”.
„The Fall” jest pięknym zakończeniem wyjątkowego wydawnictwa. W tak krótkim czasie od premiery ciężko stwierdzić czy jest to najlepsza pozycja w dyskografii Cult Of Luna. Jednak bez wątpienia „A Dawn To Fear” stanowi jeden z najjaśniejszych jej punktów. Jest to równocześnie dowód na to, że gatunek, który co jakiś czas jest uśmiercany, ma się wyjątkowo dobrze i jego filary są jak najbardziej stabilne. Szwedzi nagrali materiał, który z pewnością namiesza w wielu tegorocznych podsumowaniach w kategorii „metal”.
Moja ocena -> 9/10