Po pierwszym przesłuchaniu „Absence” byłem w dużym szoku i jednocześnie bardzo mocno pragnąłem aby ekipa Blindead nagrała jeszcze album w klimacie „Affliction…”.
Po końcowych dźwiękach „Ascension” odczucia miałem podobne ale zdecydowanie słabsze. Szok oczywiście był ale tym razem rozłożony na raty.
Pierwsza jego fala nadeszła gdy w marcu zeszłego roku Patryk Zwoliński opuścił zespół. Drugie uderzenie nastąpiło w momencie opublikowania zapowiedzi nowego albumu czyli utworu „Hearts”. Jego początek w żaden sposób nie przypominał dotychczasowej twórczości Blindead i ze swoim plemienno-rytualnym początkiem bardziej pasował do Minsk niż zespołu z Gdyni. W czasie przesłuchania szok wystąpił po raz trzeci i dotyczył wokalu. Piotr Pieza nie jest Patrykiem Zwolińskim i w żaden sposób nie próbuje nim być. Ma swój styl i moim zdaniem idealnie wkomponował się nim w nową twórczość grupy.
Od opublikowania „Hearts” minęło już ładnych parę tygodni ale klimat, który porwał za pierwszym razem trzyma do dziś. Trudno uwolnić się od tej hipnotycznej atmosfery i przejść do dalszej części albumu („Hearts” otwiera „Ascension”).
Kolejne 2 utwory: „Hunt” i „Horns” to dowód na to, że zespół nie zapomniał o swoich korzeniach i nadal potrafi zagrać ciężko. Mamy tu również obszerny pokaz umiejętności wokalnych Piezy oraz połączenie skrajnych emocji przechodzących od delikatności i subtelności w brutalne uderzenie i niesamowite napięcie.
Chwilę na złapanie oddechu przynosi „Wastelands”, którego początek mógłby zostać wciągnięty do repertuaru Pink Floyd. Utwór przynosi ukojenie i ukazuje spokojną odsłonę Blindead, tak samo genialną jak ta mocniejsza. Do cięższego grania wracamy w „Pale” ale również tutaj przez większość czasu unosi się melancholijny klimat.
Intrygującym zjawiskiem jest „Fall”, który brzmi jak gdyby maczał w nim palce sam Michael Gira wraz z ekipą Swans. Jak nie trudno się domyślić – słuchając „Fall” nurkujemy w najgłębsze zakamarki obłąkanej ludzkiej (nie)świadomości. Na tle poprzednika nadzwyczaj normalnie brzmi „Gone”, który wraz z „Wastelands” stanowi najdelikatniejsze momenty „Ascension”. W głowie na długo pozostaje przejmujący głos Piezy.
Drugi utwór, który ujrzał światło dzienne przed premierą – „Ascend” to rzecz momentami najbardziej zbliżona do poprzedniego albumu. Porównanie psują ciężkie fragmenty – tak mocno na „Absence” zespół z Gdyni nie grał. Album zamyka „Hope”, który ze swoją atmosferą idealnie pasowałby do albumu „Otta” Solstafira i islandzkich, zamglonych, mokrych krajobrazów. Utwór ucina się „po chamsku” pozostawiając słuchacza gdzieś pomiędzy światem realnym a tym niespełna 50minutowym – zbudowanym przez muzyków Blindead.
Na początku tego tekstu wspomniałem o tym, że po przesłuchaniu „Absence” bardzo pragnąłem kolejnego „Affliction…”. „Ascension” z pewnością nim nie jest. Tak jak „Affliction…” nie był kolejnym „Autoscopia / Murder In Phazes” a ten następnym „Devouring Weakness”. W żadnym wypadku nie jest to wada ale raczej olbrzymia zaleta. Każdy kolejny album Blindead to dzieło inne ale równie wyjątkowe i niepowtarzalne. Zatem w przypadku kolejnego albumu będziemy mogli spodziewać się niespodziewanego.
Dzieło Gdynian porywa od pierwszych do ostatnich dźwięków, wciąga i uzależnia. Moim zdaniem jest to murowany kandydat do czołówki zestawienia najlepszych polskich albumów 2016 roku. „Ascension” to ekstraklasa światowa i dowód na to, że w wyeksploatowanym gatunku zwanym „post metalem” można jeszcze wiele powiedzieć i nieźle namieszać. Trzeba posłuchać!!!
Po tej recenzji chyba zaraz zamawiam egzemplarz dla mnie 🙂
Koniecznie! 🙂
Płyta jest genialna!
Mam pytanko. Czy tylko mi się kojarzy początek ostatniego utworu na Absence z Autobiografią Perfectu czy też inni też dostrzegają to podobieństwo?
Dla mnie to islandzki klimat Solstafir;)
Ascension silnie uzależnia co jest o tyle złe, że inne płyty muszą czekać w kolejce na przesłuchanie;)
Ale mi chodziło o poprzedni Blindead a nie o najnowszy którego jeszcze nie przesłuchałem.
Mój błąd;)
Faktycznie coś w tym jest co piszesz:)
Strasznie szybko mi się kończy ta płyta :/