Kilka miesięcy temu popełniłem niewybaczalny błąd – dołączyłem do internetowej dyskusji na temat Blaze’a Bayleya.
Na jednym z facebookowych profili (nie pamiętam co to było dokładnie) starły się standardowo 2 siły: zwolennicy i przeciwnicy;) Tych drugich było więcej niż imigrantów napływających do Europy, obrońców natomiast tylu ile zimą ludzi wysoko w Tatrach. Ja oczywiście byłem w grupie górskiej.
Przeraził mnie sam poziom dyskusji jak i użyte przez tę drugą stronę argumenty typu: „płyty Ironów nagrane z nim to syf” czy też „Blaze może Dickinsonowi buty czyścić jeśli ten mu na to pozwoli”. Problem w tym, że Bayley to nie tylko „The X Factor” i „Virtual XI” ale przede wszystkim jego twórczość sprzed przygody z Iron Maiden i po jej zakończeniu. I tego przeciwnicy Błażeja nie potrafili sobie zakodować w głowach. Trudno – ich sprawa.
Można kłócić się o jakość materiału nagranego z Iron Maiden (ja go akurat lubię) ale nie ulega wątpliwości, że to co tworzył później jest warte poznania i momentami przewyższa nawet „męczenie buły” przez Iron Maiden. „Infinite Entanglement” jest dowodem na to, że Blaze ma jeszcze wiele do powiedzenia i raczej nie wybiera się na muzyczną emeryturę.
Ale na starcie musimy wyjaśnić sobie jedną ważną rzecz: „Infinite Entanglement” to nie „The Man Who Would Not Die” czy też „Promise And Terror”. Jeśli już jesteśmy świadomi tego faktu to spokojnie możemy odpalić krążek i rozpocząć 47minutową muzyczną podróż. Nowy album Bayleya to całkiem ciekawy i sensowny concept, warto zapoznać się z historią opowiedzianą na krążku aby wiedzieć o co chodzi;) Pierwsze 3 utwory: tytułowy, „A Thousand Years” i „Human” to typowe dla Blaze’a metalowe granie (btw. też macie problem ze zrozumieniem niektórych fragmentów tekstu śpiewanego w utworze tytułowym?).
Pierwszy szok przychodzi przy „What Will Come”, który okazuje się być akustyczną balladą z kilkoma muzycznymi smaczkami. Jest to bardzo pozytywne zaskoczenie chociaż pierwsze przemyślenia były bardziej skierowane w stronę „co to ma być?!?!”. Teraz bez zawahania mogę stwierdzić, że „What Will Come” jest jednym z ciekawszych utworów jakie dotychczas powstały w tym roku. Dalej wracamy na właściwe tory. Chociaż „gołym uchem” słychać, że „Infinite Entanglement” nie jest typowym „ciężarowcem” tylko albumem bardziej stonowanym. Stąd wspomniane wcześniej „The Man Who Would Not Die” i „Promise And Terror”.
Tu liczy się klimat budowany przez wstawki opowiadające o kolejnych etapach historii. Trafiają się nawet całe przerywniki muzyczne w postaci „The Dreams Of William Black” i zamykającego album „Shall We Begin”. Mamy tu też drugą balladę: „A Work Of Anger” oraz murowanych koncertowych killerów: „Dark Energy 256” oraz „Independence”. I tu warto wspomnieć o tym, że „Infinite Entanglement” bardzo fajnie sprawdza się zarówno w całości jak i na wyrywki. Nie zawsze udaje się pogodzić te rzeczy, Bayleyowi wyszło to doskonale. Zatem część materiału na pewno wpisze się do koncertowej setlisty.
Podsumowując: jest zdecydowanie lepiej niż na „King Of Metal”(który swoją drogą wcale zły nie był!) i porównywalnie w stosunku do poprzednich wydawnictw Blaze’a. Jedyna różnica jest taka, że tu ciężaru jest odczuwalnie mniej. Jeśli nie przeszkadza nam to to „Infinite Entanglement” z pewnością sprawi nam wiele radości i na dłużej zagości w odtwarzaczu.