Ponad 3 lata przyszło nam czekać na nowy album Baroness. W tym czasie wiele wydarzyło się w obozie Baizleya i przez pewien czas istnienie zespołu było zagrożone. Na szczęście grupie udało się wyjść z powypadkowej traumy i oto w rękach możemy trzymać “Purple” czyli 4 kolor w dyskografii.
Przyznam szczerze, że był to jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów tego roku. Olbrzymi apetyt podsycały w ostatnich kilkunastu tygodniach zapowiedzi krążka. Pierwszy na pożarcie rzucony został “Chlorine & Wine” – utwór bardzo rozbudowany, wielowątkowy, przepełniony niesamowitą dawką skrajnych emocji: od sentymentalnego smutku na początku po swego rodzaju pozytywną, podniosłą euforię pod koniec. W czasie pierwszych przesłuchań tego utworu byłem sceptycznie nastawiony, po tych kilkunastu tygodniach stwierdzam, że jest to jeden z bardziej ambitnych utworów w dorobku Baroness.
Na drugi rzut zespół wybrał “Shock Me” – rzecz zdecydowanie weselszą, bardziej dynamiczną i pozytywną od “Chlorine & Wine”. “Shock Me” ma wszystko co niezbędne do tego aby zaistnieć w mediach: lekkość, przebojowość, niesamowicie nośny i łatwo wpadający w ucho refren. Niestety utwór ten prawdopodobnie nigdy nie dotrze do szerszego słuchacza i nie zostanie przebojem.
Ostatnim zapowiadaczem “Purple” został “Morningstar”, któremu chyba najbliżej do dawnych dokonań grupy. Podczas jego słuchania od razu przypominają się czasy zapoznawania się z Czerwonym i Niebieskim. I z takim właśnie podkręconym apetytem zespół zostawił nas do czasu premiery krążka. Jak wygląda sytuacja gdy album ujrzał już światło dzienne?
“Purple” przynosi nam 10 utworów trwających razem poniżej 43 minuty. I tu następuje moment, w którym trzeba wspomnieć o “wadach” najnowszego dzieła Baroness. “Purple” jest zdecydowanie za krótki. Po takim długim czasie chciałoby się chociaż 50 minut muzyki. Zwłaszcza, że w dziesiątce mieści się “Crossroads Of Infinity” – 16sekundowy potworek, którego obecności tutaj w ogóle nie rozumiem oraz instrumentalny, bardzo delikatny “Fugue”. Zatem “gęstego” materiału mamy tutaj tylko 8 sztuk.
Tu pojawia się druga wada – “Purple” jest nierówny. Trójca zapowiadająca krążek była wyborna. Już przy pierwszym przesłuchaniu dołącza do tego zaszczytnego grona “Try To Disappear” – jeden z najlepszych utworów grupy w ogóle. Baizleya śpiewającego tak emocjonalnie (zwłaszcza w refrenach) przypominam sobie chyba tylko w “Back Where I Belong”.
Po drugiej stronie barykady stoi dynamiczny i zadziorny “Kerosene” – kolejny bardzo mocny fragment krążka. Pod koniec “Purple” dostajemy jeszcze jedną perełkę w postaci “In I Have To Wake Up (Would You Stop The Rain?)” utrzymaną w konwencji pierwszej części “Chlorine & Wine”.
Pomiędzy tymi dwoma utworami “pałętają się” jeszcze “The Iron Bell” i “Desperation Burns”. Ten drugi przyciąga do siebie bardzo dużym ciężarem i nawiązaniem do starych czasów. Pierwszy natomiast, mimo że jest bardzo dobry, na tle reszty wydaje się być banalny i błahy. Nie zmienia to faktu, że słucha się ich bardzo przyjemnie. Tak jak i całego “Purple”.
Balonik oczekiwań przed premierą został napompowany do granic możliwości. Do 3 genialnych utworów zapowiadających dołączały kolejne bardzo pochlebne recenzje. Swoje dmuchnięcie do balonika dorzucił też James Hetfield umieszczając “Purple” w swojej dziesiątce najważniejszych wydarzeń tego roku.
Słuchając efektu końcowego możemy odczuwać pewien niedosyt. Cała ta otoczka sprawiała, że mogliśmy oczekiwać czegoś nietuzinkowego, wybitnego, genialnego. W rzeczywistości otrzymaliśmy “tylko” kolejny bardzo dobry album Baroness. Zatem pisanie o “Purple” w kontekście płyty roku jest zdecydowanie na wyrost. Tak samo jak określanie Purpurowego najlepszym krążkiem w dorobku zespołu.
Baroness z czasów Czerwonego i Niebieskiego to grupa zupełnie inna niż ta z 2015 roku. Zatem porównywanie tego co jest z tym co było ma taki sens jak w przypadku “Remission” i “Once More ‘Round The Sun” Mastodona. Niby zespół ten sam ale muzyczne światy zupełnie różne. W przypadku Baroness oba lubię tak samo i liczę na to, że na kolejny kolor będziemy czekać zdecydowanie krócej.
Na koniec warto wspomnieć o tym, że “Purple” zdobi kolejna bardzo dobra i ciekawa praca Baizleya. John ma niesamowity talent. Ciekawe czy jego fiksacje jajeczno-owadowo-gwoździowe mają jakieś psychologiczne wytłumaczenie?;)