W grudniu 2003 roku ukazał się album dzięki któremu poznałem Machine Head. Z natury jestem bardzo skromną osobą ale jedno nie ulega wątpliwości – w przypadku muzyki mam „świetną intuicję co do złotych strzałów w ciemno”;) Jak w wielu innych przypadkach tak i tu spodobała mi się okładka. Taka mistyczna, tajemnicza, na swój sposób magiczna. Całe szczęście, że na MH trafiłem 10 a nie 12 lat temu bo wtedy, po kontakcie z Superchargerem, moja znajomość z zespołem szybko by się skończyła i pewnie po Through The Ashes Of Empires w ogóle bym nie sięgnął. Ale wyszło tak jak wyszło i dzięki temu moja przygoda z ekipą Flynna trwa do dziś. Nie zmienia to faktu, że Superchargera staram się omijać szerokim łukiem;) Wracamy do TTAOE. Bez wątpienia jest to materiał, który wgniata w fotel. Album zaczyna się i kończy w epicki sposób. Otwierający krążek „Imperium” poraża rozmachem ale i tak wypada blado pod tym względem w stosunku do zamykającego całość „Descend The Shades Of Night”. Tutaj dopiero się dzieje. Oba utwory łączy jedno: są zalążkiem stylu grania, który zespół doszlifował na The Blackening. A co my tutaj jeszcze mamy? Od „Days Turn Blue To Gray” aż bije przebojowością. Całość niesamowicie buja i mimo ciężaru wydaje się być bardzo medialna. Podobnie jak „Elegy”, który idealnie współgra z okładką albumu. Na TTAOE nie zabrakło rzeczy nawiązujących do poprzednich dwóch (niezbyt szczęśliwych) albumów. Chodzi tu głównie o „Bite The Bullet”, „All Falls Down” i „Wipe The Tears”. Nawiązanie czuć ale jest to mało inwazyjne, nie za bardzo nachalne i o 2 klasy lepsze od swoich wzorców. W żadnym wypadku nie można tych utworów uznać za gorsze momenty krążka. Tekstem szokuje słuchacza „Left Unfinished”. Ciekawe na ile jest on prawdziwy a na ile pisany pod publikę. W mojej kolekcji mam amerykańską wersję wzbogaconą w stosunku do europejskiej o „Seasons Wither”. Długo polowałem w internecie na TTAOE „made in USA” ale warto było bo utwór jest świetny i doskonale uzupełnia edycję europejską. Całość tworzy album stanowiący jeden z najmocniejszych punktów dyskografii Machine Head. Aż trudno uwierzyć, że ta muzyka towarzyszy mi już od 10 lat. Jak ten czas leci….
Moja ocena -> 9/10
Świetna płyta. Pamiętam, że w Metal Hammerze była płytka z teledyskiem do „Imperium”, a były to czasy, kiedy jeszcze YT albo w ogóle nie było, albo dopiero raczkowało, więc taki dodatek do czasopisma to był skarb!
Kiedyś był czas, że nawet w nocnym paśmie Vivy Polska ostro reklamowali ten album 😀 Ja mocno pokochałem MH za poprzednie płyty, jednak ta też jest naprawdę dobra i warto na niej budować podwaliny edukacji muzycznej w ostrych klimatach.
P.s.
Wrzucam linka do Twojego bloga u mnie, bo czytam recenzji od jakiegoś miesiąca.
Pozdro!