Wędrujący Wiatr był jednym z moich ważniejszych odkryć 2016 roku – przy okazji premiery poprzedniego albumu projektu czyli „O Turniach, Jeziorach I Nocnych Szlakach”. W tamtym okresie nie byłem wielkim fanem „piwnicznego” black metalu ale akurat to wydawnictwo zaintrygowało mnie wielowarstwowością i wyraźnie polskim klimatem.Po zapoznaniu się z tym albumem zapoznałem się oczywiście z debiutem, który zrobił na mnie porównywalne wrażenie. W związku z tym z niecierpliwością czekałem na kontynuację już od kilku lat. Wzmianki o trzecim albumie pojawiły się w mediach społecznościowych w zeszłym roku, jednak na premierę kontynuacji „O Turniach…” przyszło nam ostatecznie czekać 6 lat. Czy było warto?
„Zorzysta Staje Oćma” nie przynosi rewolucji stylistycznej ani brzmieniowej. Nowy album brzmi jak bezpośrednia kontynuacja swoich poprzedników czyli nadal mamy tu do czynienia z bardzo zgrabnym połączeniem folku/muzyki świata z klasycznym black metalem o „domowej” produkcji. Album zaczyna się delikatną, akustyczną „Gwiazdą Wieczorną”, która wprowadza nas w klimat wydawnictwa. Jest to obok „Wierzby-Wieszczki” jedyny w pełni spokojny fragment albumu.
Są to jednocześnie najkrótsze jego fragmenty. Pozostałe 5 utworów (poza 7minutowym zamknięciem) to kilkunastominutowe, wielowątkowe, rozbudowane kolosy, które dla fanów gatunku będą miodem na uszy. Dla pozostałych odbiorców będzie to natomiast materiał nie do przebrnięcia. I nie pomogą tu nawet spokojne fragmenty wplecione między ścianę dźwięków. Stwierdzenie to nie jest tu przypadkowe – produkcja nagrania sprawia, że wszystko zlewa się w jedną całość. Jednak jest to cecha charakterystyczna tego gatunku.
„Zorzysta Staje Oćma” ma dwa olbrzymie atuty, które nie są bezpośrednio związane z muzyką zaprezentowaną na krążku. Pierwszym z nich jest bez wątpienia świetna, przemyślana, angażująca słuchacza historia. Nie pamiętam kiedy ostatni raz „od deski do deski” przeczytałem albumową książeczkę.
Tu dochodzimy do drugiego atutu jakim jest wydanie albumu. Gruba skórzana okładka z nadrukami wykonanymi złotą farbą. Do tego kilkudziesięciostronnicowa książeczka z grafikami nawiązującymi do opowiedzianej tu historii. Fizyczna kopia albumu naprawdę przykuwa uwagę i stanowi swego rodzaju małe dzieło sztuki uzupełniające wymagającą ale świetną warstwę muzyczną. To bez wątpienia jeden z najpiękniej wydanych albumów w mojej kolekcji.