Pamiętam jak wielki szok przeżyłem kiedy to pierwszy raz usłyszałem ten krążek. Było to X lat temu. Moja muzyczna świadomość w temacie U2 kończyła się na największych przebojach. Przechodziłem akurat pierwszą falę hurtowego zakupu oryginalnych płyt. Na e-bayu dorwałem amerykańskiego sprzedawcę oferującego kosmiczne ilości płyt w śmiesznych cenach. Problemem były koszty ich transportu do Polski – opłacało się je sprowadzać w paczkach po co najmniej kilkanaście sztuk. Zooropa poszła na pierwszy rzut w strategicznym celu – sprzedania jej na Allegro;) Mam jednak taką zasadę, że jak coś już trafia do mnie do domu to wypada to przesłuchać. Po pierwszym odsłuchu myślałem, że ktoś zrobił mi psikusa i podmienił płyty. Przecież to nie rock! Przecież to nie U2 z ich największych klasyków! Jedyne co się zgadzało to wokale Bono (i to nie we wszystkich numerach;). Płytka wylądowała na stosie rzeczy do wystawienia. W paczce jednak było jeszcze kilka innych krążków U2 z lat wcześniejszych także ostatecznie i tę postanowiłem zachować ale raczej omijałem ją szerokim łukiem. Do czasu… Kiedyś z totalnego braku laku odpaliłem Zooropę i chyba chwyciłem o co tu chodzi i co autor miał na myśli. Dziś – po wielu latach – krążek ten cenię o wiele bardziej niż np. Pop. Nie brakuje tu naprawdę świetnych momentów. Zdecydowanie wyróżnia się najbardziej „normalny” jak dla U2 „Stay (Faraway, So Close!)” – spokojny, jakby trochę balladowy – świetny. Niczego nie brakuje też utworowi tytułowemu. Rodzynkiem na Zooropie jest „The Wanderer” z gościnnym udziałem Johnny’ego Casha. Trudno to nawet nazwać gościnnym występem bo Cash gra tutaj na mikrofonie pierwsze skrzypce, Bono pojękuje gdzieś w tle;) A co jeszcze tutaj mamy? Świetnie słucha się „Lemon”, którego motyw przewodni przypomina mi „Tajemnicze Złote Miasta”. Przyjemne są nawet te mniej ambitne fragmenty płyty jak np. „Daddy’s Gonna Pay For Your Crashed Car” czy też „Some Days Are Better Than Others”. Unosi się nad nimi kiczowaty klimat muzyki z przełomu lat 80/90 ale nie jest to jego drażniąca odsłona tylko raczej urocza, sentymentalna. Jedyną rzeczą, do której nie mogę się przekonać mimo upływu lat jest „Numb” z The Edge za mikrofonem. Są tu fajne momenty ale jako całość w ogóle mnie to nie przekonuje. Poza tym krążek „daje radę”. Nie jest to szczytowe osiągnięcie U2, daleko mu do pozycji klasycznych ale ogólnie nie ma się czego wstydzić – jest to swego rodzaju bardzo interesująca ciekawostka.
Moja ocena -> 7/10
Dobra recenzja. Najlepszym kawałkiem na płycie jest kawałek tytułowy, Świetna rzecz.
Jedna z lepszych płyt U2, jeśli chodzi o bas. Czekam na recenzję Achtung Baby i innych krążków.
Świetny blog. 😉
Inne krążki już się na rolowym pojawiały – kilka następnych w najbliższym czasie;)
Chyba muszę zacząć od tego, że U2 to jeden z moich ulubionych zespołów i podoba mi się w zasadzie wszystko co Irlandczycy nagrywają. Po takim wstępie nie będzie zaskoczeniem jeśli napiszę, że według mnie jest to bardzo dobra płyta. Oczywiście nie najlepsza, a zespół odszedł daleko od swojego pierwotnego stylu, ale myślę, że zespół osiągnął dokładnie to na czym mu zależało i nagrał krążek mechaniczny, odhumanizowany i surowy. Co by jednak nie mówić słucha się tego bardzo przyjemnie. Jeśli chodzi o konkretne numery to ja mam odwrotną sytuację z Lemon i Numb. Za pierwszym nie przepadam jakoś szczególnie, ale drugi uważam za kapitalny. Ma świetny monotonny, trochę duszny klimat z interesującym kontrastem między wokalem Edge’a i Bono.
Heh, pamiętam jak słuchałem „Zooropy” po świetnej „Achtung Baby” i za cholerę nie mogłem się do niej przekonać. Podobały mi się jedynie „Numb” i „Daddy’s gonna pay…”. Reszta… Nawet nie pamiętam tytułów.
Znajomi mnie przestrzegali przed tą płytą 😉
Serdecznie zapraszam na swojego bloga! Jak to na bloga przystało przeczytacie tam o wszystkim i o niczym. O tym co mnie fascynuję, ale i o tym, co mnie wkurza. Bez słodzenia, ale też bez jeżdżenia bez sensu po czymś, jedynie szczera opinia.
Zapraszam!!! http://dantemichaelis.wordpress.com/
Zawsze lubiłem ten album. W szczególności „Lemon” 🙂
Uwielbiam ten zespół i wszystkie ich płyty 🙂
O czym ty w ogóle mówisz? Pierwsze oryginalne płyty? Przecież płyty zawsze były oryginalne. Polska nie miała gigantycznego problemu z piractwem, a płyty na polską zamożną kieszeń są tanie.
Pamiętam, jak w okolicach lat 2002/2003 robiliśmy z kolegami u mnie w mieszkaniu weekendowe schadzki, czyli tradycyjna muzyka, piwko, tudzież trochę dymku 🙂 W pewien weekend dość mocno zadymieni siedzimy w piątkę na kanapie. pada hasło, żeby zmienić płytę, no więc padło na gospodarza czyli mnie, aby coś wrzucić. Postanowiłem, wykorzystując stan ich umysłów, udowodnić kolegom, jak dobrą płytą jest Zooropa. Dodam jeszcze, że jeden z kolegów miał dziwny nawyk włączania telewizora z głosem na „mute” tak, aby jakieś obrazki w tle leciały. No więc słuchamy, końcówka płyty, zaczyna się „The Wanderer”. W telewizji Panorama Dnia, Prezenter przekazuje news a w tle zdjęcie Casha, nikt nie wie co jest grane, bo głos wyłączony..Z głośników niesamowitym zbiegiem okoliczności leci również Cash śpiewający o swej wędrówce. To był rzecz jasna dzień, w którym umarł mistrz. Nie wiem, czy koledzy na kanapie w swoim zamroczeniu chmielowo/dymowym zrozumieli doniosłość i niesamowitą magię tego momentu, ja tak. To był taki moment, którego nie zapomina się do końca życia. Historia jest w stu procentach autentyczna.
A ja dostałem Zooropę od kolegi na kasecie, przez pierwsze pół roku słuchałem tylko strony B, zaczynając od Daddys Gonna. Pierwsza część kasety zupełnie mi nie podchodziła. Wszystko zmieniło się od teledysku Stay oraz Lemon, które widziałem w Mtv. Od tamtej pory cala płyta jest magiczna. I to do dziś dnia. Najlepsze utwór to Zooropa, Lemon, Daddys…, oraz The Wanderer.