Ostatnio zastanawiałem się, który z dwóch genialnych albumów Soundgarden lubię bardziej: Badmotorfinger czy też może Superunknown? Po bardzo długim rozpatrywaniu wad/zalet, za/przeciw, plusów/minusów wniosek był jednoznaczny: mimo całego geniuszu tego drugiego i tak wolę jego poprzednika;) A dlaczego? Powodów jest kilka np. najbardziej podstawowy – czas trwania. Badmotorfinger do krótkich krążków nie należy (lekko poniżej 58 minut) ale do Superunknown trochę mu brakuje (ponad kwadrans). Niby 15 minut to nie dużo ale w wypadku muzyki ten czas robi wielką różnicę. I tak jak na S napięcie pod koniec opada i krążek można by troszkę skrócić tak na B nie ma praktycznie chwili oddechu i momentów na przeciąganie na siłę. Wszystko jest tu przemyślane i sprawnie ułożone. Druga sprawa – różnorodność. Niby na S Soundgarden pokazuje różne swoje odsłony i nie można w żaden sposób mówić o monotonii ale jednak na B rozstrzał stylistyczny wydaje się być większy: od dynamicznych petard po chwile ciszy i spokoju. Przechodzimy do track listy. Tu bez dwóch zdań króluje „Jesus Christ Pose” – chyba najbardziej wykręcony utwór w historii gatunku. Wszystko tu jest „chore” począwszy od muzyki przez wokal aż po teledysk. Muzycy tworząc ten kawałek wspięli się na wyżyny artystycznego geniuszu i stworzyli chyba najbardziej oryginalne dzieło z okolic grunge’owych. Wstyd nie znać;) Ale zaraz zaraz – JCP jest dopiero 4 na krążku. Co z 3 wcześniejszymi kawałkami? Otóż również prezentują bardzo wysoki poziom. „Rusty Cage” to przecież kolejny soundgardenowy klasyk(na początku cholernie nie lubiłem tego fragmentu ze zwolnieniem – po latach przyzwyczaiłem się do niego), „Outshined” to rzecz niesamowicie przebojowa i nośna. Ciężarem przytłacza słuchacza powolny, walcowaty „Slaves And Bulldozers”. Niesamowitą dawkę energii stanowi bardzo szybki „Face Pollution” – nr 5 z track listy. Zatem początek krążka zniewala i wgniata słuchacza w fotel. W dalszej części napięcie lekko opada przez co niektórzy mogą poczuć lekkie rozczarowanie. A tak być nie powinno bo przecież to równie dobry materiał! „Somewhere” nie można odmówić przebojowości. Ja sam jestem wielkim fanem spokojnego „Mind Riot” ocierającego się o blues(?) i klimaty z EPek Alice In Chains. „Holy Water” to z kolei takie przedłużenie Temple Of The Dog (w sumie nie ma się czemu dziwić;) Resztę również można by długo wychwalać. Zamiast tego lepiej skupić się jednak na innym wielkim atucie tego krążka jakim jest wokal Cornella. Są tu momenty, które sprawiają, że człowiekowi przechodzą ciarki po plecach. I o to chodzi bo Chris wokalistą jest nietuzinkowym i wydrzeć się potrafi. Na Superunknown prezentuje poziom porównywalny ale później bywało już różnie. Co by nie było – Badmotorfinger to bez dwóch zdań grunge’owa klasyka i jedna z ciekawszych płyt lat 90tych w ogóle.
Moja ocena -> 10/10
Ja też wolę Badmotorfinger! Jesus Christ Pose i Rusty Cage są genialne. Zdecydowanie zgadzam się z Twoją opinią na temat tej płyty 🙂
A według mnie oba albumy są za długie 😉 I mimo wszystko, na dłuższym „Superunknown” jest więcej kawałków, które robią na mnie wrażenie. Chociaż i na „Badmotorfinger” takich nie brakuje 😉 Przede wszystkim nie wspomniany przez Ciebie „Room a Thousand Years Wide” – świetnym pomysłem było połączenie metalowych riffów z saksofonem (chociaż niezbyt oryginalnym, bo muzycy King Crimson wpadli na to już w 1969 roku).
Popieram całkowicie!! Najlepszy album SG. Moja recenzja -> http://codringher.blogspot.com/2013/06/soundgarden-badmotorfinger-1991.html
bardzo ciekawy blog…
u mnie wyłącznie coś dla gitarzystów…
pozdrawiam,
z pewnością jeszcze tu wpadnę