Wszyscy fani ciężkich brzmień, którzy zjawili się na zeszłorocznym festiwalu Pol’And’Rock mogli przekonać się w jak świetnej formie znajdują się muzycy Testamentu. Mimo ponad 50tki na karku muzykom nie można odmówić werwy i tego, że granie od ponad 35 lat nadal przynosi im niesamowitą frajdę. Co więcej: żywiołowością i energią Kalifornijczycy bez problemu zawstydziliby duże grono zdecydowanie młodszych muzyków. Czy „Titans Of Creation” to potwierdza?
Przed rozpoczęciem przygody z najnowszym wydawnictwem zespołu warto wyjaśnić sobie kilka spraw. Jeśli liczysz, że „Titans Of Creation” wytacza nowe ścieżki, jest przełomowy i innowacyjny, to z pewnością się zawiedziesz. Jeśli myślisz, że Testament odkrywa tu na nowo Amerykę to poczujesz rozczarowanie. Jednak jeśli uważasz, że wszystkie albumy od czasu „The Gathering” (to już ponad 20 lat!!!) są co najmniej bardzo dobre to w bardzo łatwy sposób odnajdziesz się na nowym wydawnictwie.
I tu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – „Titans Of Creation” jest do bólu wtórny. Jeśli nie masz nic przeciwko temu to Twoje szczęście ponieważ jest to jednocześnie najlepszy materiał napisany przez zespół od 1999 roku. I jednocześnie najdłuższy ponieważ brakuje mu niespełna półtorej minuty do pełnej godziny trwania. W recenzjach pojawiających się w Internecie czas trwania uznawany jest za wadę wydawnictwa. Ok – ale spróbujcie wytypować utwory, które miałyby być usunięte z „Titans Of Creation”.
Sorry ale poza zamykającym album instrumentalnym „Catacombs” nie widzę tutaj żadnych kandydatów do opuszczenia krążka. A sam „Catacombs” – w zasadzie nie do końca rozumiem co autorzy mieli na myśli umieszczając tu ten utwór. Do głowy przychodzi mi jedynie zabieg zastosowany na duecie „Atrocity Exhibition” Exodusa gdzie zamknięcie pierwszej części płynnie przechodziło w drugą. Tutaj również miałoby to sens. Czy również tutaj doczekamy się drugiej części? Czas pokaże;)
Oprócz dyskusyjnego zamknięcia „Titans Of Creation” przynosi 11 premierowych utworów.Już przy pierwszym przesłuchaniu bez problemu zauważymy, że Testament zafundował słuchaczom praktycznie samo „gęste”. Nie ma tu miejsca na ballady i przesadne zwolnienia, chyba że pod oba warianty podciągniemy „City Of Angels”. Poza tym przeważa szybkość, dynamika i ciężar.
W czasie słuchania łatwo wychwycimy również bardzo istotny element jakim jest melodia. W przypadku poprzednich wydawnictw zdarzały się gorsze momenty i kompozycja rozjeżdżały się i „gubiły wątek”. Tutaj wszystko jest przemyślane i szybko wpada w ucho. Dużą wartością dodaną jest też bardzo dobrze wyeksponowany bas, którego „brzdękanie” wychwycimy bez problemu praktycznie w każdym momencie.
Albumowi faworyci? Poddaję się – lubię tak samo praktycznie wszystkie utwory z „Titans Of Creation”. Album ten pozwala mieć nadzieję, że jeszcze przez długi czas „stara szkoła thrashu” raczyć będzie słuchaczy graniem na podobnym poziomie. W zeszłym roku podobną formą popisali się muzycy Overkill i Death Angel oraz trochę młodsi z Suicidal Angels. A w tym roku ma ukazać się nowy Exodus, pojawiały się również plotki o Megadeth. Nową falę thrashu natomiast w 2020 roku reprezentować będzie chociażby Warbringer. Dla fanów gatunku to może być dobry rok.
Jedno co mnie już teraz w takiej muzyce wkurza to te gitarowe i perkusyjne galopady „patataj patataj patataj. W sumie to jedynym thrashowym zespołem bez tych galopad to był Slayer bo Metallika też „ujeżdżała konno:” (przynajmniej na Ride the Lightning i Master of Puppets”. Za dzieciaka to lubiłem ale teraz wydaje mi się to dziecinne i infantylne. A mistrzami tego patatajstwa to oczywiście są Iron Maiden.