Swans – Leaving Meaning.

swans leaving meaningKażdy kolejny album Swans to duże wydarzenie w świecie muzycznym oraz powód do przebierania nogami dla fanów twórczości Giry. W przypadku „Leaving Meaning.” cały proces oczekiwania był o tyle intrygujący, że poprzednie wydawnictwo – „The Glowing Man” miało być zamknięciem monumentalnego cyklu zapoczątkowanego na „The Seer”. Oczekiwać zatem mogliśmy zupełnie nowego otwarcia i czegoś zaskakującego.

A tu niespodzianka! „It’s Coming It’s Real” w ogóle nie zaskoczył. Niby jest zdecydowanie spokojniej, grzeczniej, krócej, pojawiają się również chórki sióstr von Hausswolff, ale to nadal Swans, które doskonale znamy. Ale równie intrygujące i wciągające jak wcześniej. Ukłonem w stronę trzech wcześniejszych wydawnictw jest druga zapowiedź albumu czyli „The Hanging Man”. Przekraczamy tu magiczne 10 minut czasu trwania a atmosfera robi się zdecydowanie gęstsza, cięższa, niepokojąca i psychodeliczna. Można zatem powiedzieć, że „sample” wypuszczone przed premierą tylko podkręciły apetyt na efekt końcowy.

A ten na pierwszy rzut oka również nie zaskakuje. „Leaving Meaning.” przynosi standardowo 2 krążki, ilość utworów również nie odstaje od poprzednich wydawnictw. Pierwsza różnica pojawia się dopiero przy porównaniu czasów trwania całości jak i poszczególnych utworów. Nie odnajdziemy tutaj monumentalnych – półgodzinnych form, najdłuższy utwór trwa „tylko 12 minut”. Nowy album jest wyraźnie krótszy bo prawie o 30 minut, jednak nadal jest to ponad półtorej godziny muzyki, która odnajduje furtki do tłamszenia słuchacza w inny sposób niż dotychczas.

Całość zaczyna się stosunkowo niewinnie – sielankowym, instrumentalnym „Hums”. Klimat nie zmienia się w „Annaline” gdzie do instrumentów dołącza wokalnie Gira. Do tego momentu można zgodzić się z jednym z komentarzy zamieszczonych w Internecie, w którym autor stwierdza, że „Leaving Meaning.” to taki „Song For A Warrior” z „The Seer” tylko rozciągnięty do 90 minut. Weryfikacja opinii następuje wraz z nadejściem „The Hanging Man”. Jednak w „Amnesia” ponownie wracamy do delikatnej, sentymentalnej formy, której kumulacja następuje w utworze tytułowym – jednym z piękniejszych momentów albumu. Chociaż w wypadku ponad 11minutowego utworu trudno mówić o momencie;)

Po wprowadzeniu słuchacza w melancholijny nastrój, Michael Gira wraz z zespołem daje temu słuchaczowi obuchem w łeb za sprawą „Sunfucker”, który wydaje się być okrojoną i delikatniejszą wersją molochów z poprzednich albumów. Deficyt przytłaczającego ciężaru zastąpiony tu został dużą dawką szaleństwa i niepokoju. Niepokój ten odnajdziemy również w najdłuższym na płycie „The Nub”, który w drugiej części wywołuje bardzo mocne skojarzenia z 3 poprzednimi wydawnictwami. Szaleństwo z kolei w zamykającym całość „My Phantom Limb”. Pomiędzy nimi słuchacz otrzymuje kilkanaście minut wytchnienia. W tym czasie na szczególne wyróżnienie zasługuje „Some New Things” – najżywsza i najbardziej żywiołowa rzecz zaprezentowana przez nową odsłonę Swans.

Ta nowa odsłona nie przynosi totalnej rewolucji i przemeblowania tylko zmianę proporcji na linii ciężar-delikatność-klimat ponieważ elementy tworzące „Leaving Meaning.” mogliśmy bez problemu odnaleźć we wcześniejszej dyskografii zespołu. Tu gra ona pierwsze skrzypce a przytłaczanie słuchacza zostało zastąpione dźwiękową oszczędnością i na swój sposób finezją. Swans w 2019 to muzyka zdecydowanie bardziej „user-friendly” dla przeciętnego Kowalskiego, który jednak i tak prawdopodobnie przestraszy się widząc magiczne 93:14 w rubryczce „czas trwania”. Po lekkim przemeblowaniu „Leaving Meaning.” można by postawić na najwyższej półce w kategorii „najciekawsze smuty 2019 roku” obok „Ghosteen” Cave’a.  W obecnej formie album trafi raczej do fanów zespołu ale ci z pewnością będą zadowoleni. Sam liczę na to, że na kolejne wydawnictwo poczekamy krócej niż 3 lata;)

Moja ocena -> 9/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *