Max inspiracji dla swoich wydawnictw szuka w różnych częściach świata. Zawędrował m.in. do Serbii, Rosji, Turcji czy Francji. Tym razem udał się do Egiptu i tam sklecił Conquer. Nie spotkał się on z wybitnie ciepłym przyjęciem przez krytykę. Natomiast moim zdaniem album ten jest najdojrzalszym i najlepszym wydawnictwem w dorobku Soulfly’a. Nie jest tak nachalny jak Omen. Nie ma tu też hip-hopowych „ziomków” oraz utworowych zapychaczy jak to bywało wcześniej. Max poszedł po rozum do głowy i zebrał na tym albumie wszystko to co w Soulfly’u jest najlepsze. Conquer przytłacza ciężarem (ale nie takim inwazyjnym jak na Omenie), jest szybki, brutalny ale nie brakuje w nim wolniejszych fragmentów jak i momentów instrumentalnych/etnicznych. Właśnie one są mocną stroną grupy, świetnie wpasowują się w jakże inne stylowo utwory właściwe. Właśnie tych wstawek najbardziej brakuje mi na późniejszym albumie. Z tych ochów i achów wyłamuje się tylko zwyczajowy instrumental – „Soulfly VI” – tym razem panowie się nie postarali i utwór jest co najwyżej średni. Ale reszta daje niezłego kopa. Prawie godzina mieszanki thrashu z groovem i muzyką etniczną to jest to co prawdziwe tygrysy lubią najbardziej. Teraz nastąpi ostatni etap porównawczy z Omenem. Conquer oferuje nam o wiele lepszy wokal. Może Max zdarł już sobie totalnie gardło, że nie jest w stanie wygenerować takich dźwięków jak wcześniej. W każdym razie tutaj brzmi to dobrze. Muzyka również jest o wiele bardziej zróżnicowana(wśród basów i gitar elektrycznych gdzieś tam pobrzmiewa akustyk, gdzieś indziej jakiś etniczny instrument). I przede wszystkim jest jej więcej: w wersji podstawowej 57 minut, na Omenie ok. 40. Wszystko to sprawia, że Conquer jest prawdziwą mieszanką wybuchową. I jeszcze ciekawostka na koniec. Edycja specjalna w digipaku zawiera dodatkowe DVD z koncertem zagranym w Warszawie. Niestety nie widziałem go bo mam wersję japońską tylko z dodatkowymi utworami.
Moja ocena -> 9/10
Bardzo lubię tę płytę, jest cięższa i dużo bardziej trashowa niż wcześniejsze charakterystyczne albumy. Te wspomniane wstawki są delikatne i w sumie nie robią roboty tak jak na Prophecy (która jest moim zdaniem najlepszą ich płytą).
Natomiast ten koncert mnie zaskoczył, jest dobrze nagrany (Stodoła nie do poznania), dźwięk jest dobry, zespół w formie, dynamika koncertu super, choć sporo jest właśnie melodii etnicznych i takiego bujania wplecionego w numery. Naprawdę jest to jeden z moich ulubionych koncertów jakie mam na DVD. Jeśli uda się to dostać to bardzo polecam.