Soulfly – Archangel

soulfly archangelJeszcze parę lat temu na każdą wieść o nowym wydawnictwie jakiegokolwiek tworu mającego Maxa w składzie śliniłem się jak dziecko i niecierpliwie odliczałem dni do premiery.

Jednak w pewnym momencie coś pękło, nastąpił punkt przegięcia i do kolejnych albumów Soulfly czy też Cavalera Conspiracy podchodzę z coraz to większym dystansem i sceptycyzmem. Max w wielu wywiadach jedzie po swoich byłych kolegach z Sepultury jak po psie nie odnotowując jednego ważnego faktu – sam systematycznie obniża loty. I to właśnie ten sukcesywny spadek formy jest główną przyczyną zmniejszenia zainteresowania – zwłaszcza, że konkurencja nie śpi.

O „Archangel” dowiedziałem się późno – chyba dopiero w momencie gdy światło dzienne ujrzał pierwszy płytowy zapowiadacz – „We Sold Our Souls To Metal”.

Kawałek tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie nie ma co oczekiwać rewelacji. Muzycznie utwór daje radę i byłby na prawdę dobrym otwarciem (chociaż prostackim i topornym) gdyby nie tekst. W tej materii nigdy tu szału nie było i lepiej było skupić się na dźwiękach niż na warstwie tekstowej ale tutaj dochodzimy do punktu, w którym człowiekowi zapala się już nawet nie żółta tylko czerwona lampka.

Nastawienie do nadchodzącego albumu poprawił trochę „Sodomites”, który również dupy nie urywa ale jest o niebo lepszy od poprzednika. W końcu nadszedł ten dzień i „Archangel” ujrzał światło dzienne. Kilka przesłuchań i…. pierwszy raz w moim „soulfly’owym” życiu nie miałem o nowym wydawnictwie praktycznie żadnego zdania oprócz kilku spostrzeżeń.

Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka – chyba najlepsza od czasów „Conquer”: szczegółowa, rozbudowana, intrygująca, na swój sposób piękna. Druga sprawa – brzmienie: inne niż do tej pory. Widać, że zmienił się producent. Trzecia rzecz – kolejny beznadziejny odcinek cyklu „Soulfly” – kiedyś instrumentale te stanowiły mocny punkt albumów: pełen różnego rodzaju smaczków. Słuchało się ich nawet osobno, z dużą frajdą. Jednak już kilka albumów temu ich poziom zaczął gwałtownie spadać jakby były robione na siłę, bez żadnego zaangażowania czy jakichkolwiek chęci. Czwarta sprawa – cholernie kiczowate dęciaki w „Bethlehem’s Blood”, swoją drogą utworze całkiem niezłym.

No i to by było w zasadzie na tyle. Tylko takie spostrzeżenia w kontekście zupełnie nowego materiału raczej niczego dobrego nie wróżą, nie? Po kolejnych kilkunastu przesłuchaniach na szczęście pojawiły się kolejne. Przykłady? Album jest cholernie krótki. W wersji podstawowej trwa niecałe 37 minut. Co ciekawe – wcale tego nie czuć. Ba! Wydaje mi się, że większa ilość materiału o podobnym kalibrze tylko by mu zaszkodziła.

Kolejne spostrzeżenie: druga część krążka jest zdecydowanie lepsza. Trójca „Titans”, „Deceiver” oraz „Mother Of Dragons” to może nie szczytowe osiągnięcia grupy ale z pewnością utwory porządne, cholernie nośne i potężne. Bonusowy „Acosador Nocturno” świetnie je uzupełnia. Za cholerę nie rozumiem natomiast sensu wrzucania tutaj „You Suffer”… Jak dla mnie jest to marnowanie cennych 10 sekund życia słuchaczy.

Co jeszcze? Bardzo pozytywne wrażenie pozostawia po sobie walcowaty, miażdżący utwór tytułowy. „Live Life Hard!” przykuwa uwagę bardzo specyficznym wokalem Matta Younga. No i w sumie to by było na tyle… W przypadku poprzednich albumów każde kolejne ich przesłuchanie sprawiało, że zyskiwały w moich oczach. Tutaj – mimo już dość pokaźnej liczby odsłuchów nadal mam bardzo mieszane uczucia.Z jednej strony „Archangel” słucha się przyjemnie, bez większych męczarni. Z drugiej jednak nie ma co ukrywać – nie jest to dzieło najwyższych lotów i Maxa stać na zdecydowanie więcej. Niestety coraz bardziej słychać zmęczenie materiału i widać to, że Cavalera dziadzieje…

Hurtowe produkowanie muzyki od jakiegoś czasu mu nie służy. Rodzina w podniesieniu jakości produktu końcowego mu nie pomaga a sam Rizzo tego wózka nie pociągnie kiedy to główny wodzirej odstawia pańszczyznę. Pierwszy raz mam tak wielką ochotę odpocząć przez dłuższy czas od Cavalera Conspiracy, Soulfly i innych tworów w składzie. Co nie zmienia faktu, że do „Archangel” z pewnością będę wracał chociaż bez większego przekonania.

Moja ocena -> 6/10

 

Soulfly na YouTube

3 myśli nt. „Soulfly – Archangel”

  1. Raczej nie wrócę do „Archangela”, bo mam wrażenie, że się nie przyłożyli. Ktoś trafnie napisał na fb, że niektóre rzeczy „na odpierdol się” – zwłaszcza partie bębnów. Za mało tego klasycznego brazylijskiego grania za które kocham Soulfly. Z mocniejszych numerów zawsze byłem zwolennikiem „Seek`n`strike”, a tu takich rzeczy nie ma. Byłeś bardzo szczodry w ocenie albumu, ja bym dał najwyżej 5/10 😉

  2. Kurcze mi wszedł ten album, jak go wrzucam, to zazwyczaj słucham w całości. We sold… to świetny numer, bardzo lubię, a później już leci 🙂 ale dla mnie to spokojnie 8/10.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *