Royal Thunder – WICK

royal thunder wickDwa lata temu jarałem się nieziemsko drugim albumem Royal Thunder czyli „Crooked Doors”. Trochę później przyszedł czas na ich debiutancki „CVI”, który okazał się jeszcze lepszy.

Wszystko grało tu idealnie. Muzyka trafiała do słuchacza. Nagrany materiał, mimo pewnego ciężaru, był łatwo przyswajalny a nawet przebojowy dzięki czemu potencjalne grono odbiorców obu albumów było szerokie. Do tego dochodziła charyzmatyczna Mlny Parsonz o bardzo ciekawym i charakterystycznym głosie.

Wszystko to sprawiało, że oba albumy cieszyły się stosunkowo dużą popularnością i znalazły się w różnego rodzaju rocznych podsumowaniach jako albumy wyróżnione lub jako zespół o ogromnym potencjale.

Apetyt na nowy materiał był ogromny. W dniu ogłoszenia informacji o premierze „WICK” z miejsca stał się jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie albumów tego roku. Entuzjazm w dość brutalny sposób ostudził singiel „April Showers”. Dosłownie był to zimny, kwietniowy prysznic. Utwór jest do bólu przeciętny, nijaki, jałowy i wymuszony.

Oczywiście nauczony doświadczeniem jak działa rynek muzyczny nie zraziłem się i nadal czekałem bo przecież wiadomo, że dobór singli bywa bardzo często nietrafiony a one same w żaden sposób nie obrazują tego co czeka nas na pozostałej części albumu. Niestety tutaj ta ostatnia reguła się sprawdza i „April Showers” jest idealnym reprezentantem tego czego możemy spodziewać się po całym „WICK”. Co gorsze – utwór ten jest jednym z lepszych momentów albumu.

Pozostałe 11 to rzeczy, które są jak zagubione, wstydliwe, małe dzieci na korytarzu w przerwie między lekcjami – za nic w świecie nie chcą przykuwać uwagi. Wychodzi im to doskonale. Mimo kilku przesłuchań nadal ciężko mi przywołać jakikolwiek utwór, który chociaż próbowałby wpaść w ucho. Niestety odzew jest zerowy. „WICK” trwa nieco ponad 54 minuty. W teorii jest to dobry czas: idealny do tego, żeby wciągnąć słuchacza ale go nie zanudzać. Niestety tu męczymy się praktycznie od pierwszych do ostatnich dźwięków.

W życiu przesłuchałem sporo ponad 1500 albumów i muszę przyznać, że tak słabego otwarcia jakim jest „Burning Tree” chyba jeszcze nie słyszałem. Utwór ciągnie się niemiłosiernie w średnim tempie i wprowadza negatywne nastawienie praktycznie od pierwszych sekund. Dalej jest niewiele lepiej. Oczywiście trafiają się tu lepsze fragmenty ale są one w brutalny sposób tłamszone przez beznadziejną resztę.

Po niecałej godzinie spędzonej z Royal Thunder człowiek jest tak wymęczony i wynudzony, że nie ma chęci wracać do „WICK”. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet największy atut grupy czyli Mlny często nie daje tu rady. Swoim głosem w żaden sposób nie przyciąga tylko dorównuje do muzyki. Jej śpiew momentami brzmi jak gdyby był wymuszony (na zasadzie „chcę być fajna na siłę”) i wtedy zwyczajnie irytuje.

Wszystko to sprawia, że „WICK” jest jak obietnica przedwyborcza. Miało być pięknie i radośnie a wyszła z tego dupa. Ciężko stwierdzić czy to wypadek czy wypalenie grupy. Na to drugie byłoby trochę za wcześnie ale nowy album jest żywym dowodem na to, że coś nie gra. W tym roku możemy zapomnieć o Royal Thunder w kontekście jakichkolwiek podsumowań. Chyba że bierzemy pod uwagę kategorię „największe rozczarowania” gdzie krążek może zawędrować wysoko.

„WICK” rozczarowuje bardzo i ginie pośród dziesiątek zdecydowanie lepszych pozycji wydanych w tym roku. Jest to album, którego spokojnie mogłoby nie być – muzyczny świat w ogóle by na tym nie stracił. Warto zauważyć, że jednym z bardzo niewielu atutów tego wydawnictwa jest okładka – bardzo ciekawa kolorystycznie. A gdy doszukujemy się plusów w takich rzeczach to musi to już o czymś świadczyć;)

Moja ocena -> 4/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *