Los bywa przewrotny. Zazwyczaj to starsi uczą młodszych i nawet mimo upływu lat mogą poszczycić się większą wiedzą i doświadczeniem. Jednak ta sytuacja nie jest standardem. Są dziedziny, w których coraz częściej to właśnie młodzi dochodzą do głosu i zawstydzają starszych mimo oczywistego bazowania właśnie na nich.
Pomęczmy chwilę Metallikę. Zespół, poza umiejętnością nagrania dobrego materiału już od kilkunastu lat, ma praktycznie wszystko: sławę, oddanych fanów, pieniądze, miejsce w historii. Po drugiej stronie barykady stoi chociażby Havok, którego mało kto zna, a który ma do zaoferowania zdecydowanie więcej niż obecnie ekipa Mety. „Conformicide” jest idealnym przykładem niesprawiedliwości tego świata. Album ten praktycznie pod każdym względem bije „Hardwired…” na głowę (oczywiście poza czasem trwania;) ale jednocześnie oczywiste jest to, że nie sprzeda się nawet w 1/100 tak dobrze jak najnowsze dziecko Metalliki.
„Conformicide” to czwarte wydawnictwo w dorobku zespołu z Denver. Jednocześnie jest to chyba najlepszy materiał stworzony w ich dotychczasowej karierze a z pewnością najbardziej „dopieszczony”. Jednak nie jest to w żadnym wypadku zarzut – mimo bardzo dobrej produkcji wydawnictwa brzmi ono „oldschoolowo” wzbudzając skojarzenia lat 80tych i początku 90tych. Krążek otwiera „F.P.C.”, który po krótkim instrumentalnym wstępie wkracza w rejony Megadeth z recytowanym wokalem a’la Mustaine i nieziemsko wyeksponowanym basem. W pewnym momencie następuje przełamanie i wkraczamy w świat Exodusa z czasów „Tempo Of The Damned” (i utworu pod tym samym tytułem) i Zetro za mikrofonem.
Drugi na liście „Hang 'Em High” nie zwalnia tempa poprzednika i jest od niego zdecydowanie bardziej zwarty. Mniejsze rozbudowanie utworu zostało zastąpione olbrzymią przebojowością – bez dwóch zdań będzie to koncertowy killer. Po raz kolejny warto zwrócić uwagę na bas.
Do bardziej skomplikowanych klimatów wracamy chociażby w „Masterplan”, który jest jednym z najmocniejszych momentów albumu. Lekko szokujące może tu być wprowadzenie, które trwa ponad 2 minuty. Mocny jest również „Dogmaniacal” czy opierający się o granie progresywne „Ingsoc”. W zasadzie mocna jest również reszta albumu.
W pewnym momencie gdzieś w głowie może pojawić się głos, że to wszystko już było. Fakt – Havok Ameryki nie odkrywa i wszystko zawarte na „Conformicide” mogliśmy już usłyszeć wcześniej dziesiątki razy. Ale co z tego skoro słuchanie tego albumu sprawia olbrzymią frajdę? W thrashu niczego innowacyjnego raczej już się nie wymyśli zatem w przypadku tak dobrego materiału nie ma sensu szukać dziury w całym. Havok spisał się na medal: nagrał płytę bardzo równą, przebojową i nawiązującą do najlepszych czasów gatunku. Chwała im za to!