Przyznam szczerze, że „Lions And Unicorns” był strzałem praktycznie zupełnie w ciemno, pozyskanym do kolekcji w wyniku współpracy z Heavision. Pierwszy rekonesans wykonany na rateyourmusic przyniósł wyraźny uśmiech na twarzy gdy w opisie gatunku ujrzałem „stoner”. Uśmiech ten zastąpiła konsternacja w momencie pierwszego odsłuchu ponieważ „rasowego” stonera trzeba się tutaj doszukiwać.
Jest jednak na „Lions And Unicorns” coś co sprawia, że albumu słucha się z zaciekawieniem i chęcią do powrotu do niego – bardzo wyraźne nawiązanie do grunge’owej sceny lat 90tych ubiegłego wieku. Gdybym miał zaszufladkować twórczość krakowskiej ekipy to postawiłbym ją obok Stone Temple Pilots i pierwszego albumu Foo Fighters. Chociaż taki „Bonfire” wydaje się być wyraźnym ukłonem w stronę lżejszych dokonań Alice In Chains. Jest to jednocześnie jeden z mocniejszych fragmentów albumu i rzecz, której nie powstydziłaby się żadna z muzycznych legend Seattle.
Utwór ten to obok „Cabin In The Woods”, najspokojniejszy fragment wydawnictwa. Poza tym „Lions And Unicorns” to w przeważającej części gitarowa jazda: raz nawiązująca do dokonań zespołu Scotta Weilanda („Rites Of Spring”, „Holding On” czy też „Nothing Left To Save”, w którym nawiązania do sceny Seattle są najwyraźniejsze), innym razem do ekipy Davida Grohla („Ever Westward” i „Lovesong”. Wszystko to składa się na 9 utworów trwających łącznie lekko ponad 45 minut. Czas ten, spędzony w towarzystwie Only Sons”, mija w ekspresowym tempie.
W czasie tym nachodzi słuchacza poniekąd smutna refleksja. Gdyby „Lions And Unicorns” ukazał się ok. 25 lat temu to z miejsca zawojowałby muzyczną scenę – i to prawdopodobnie nie tylko rodzimą. Niestety w 2020 roku taki sukces krakowskiej ekipie raczej nie grozi. A szkoda bo debiutancki album Only Sons to na prawdę kawał dobrego, gitarowego grania.