Muzyczne podsumowanie 2018 roku

podsumowanieNieuchronnie zbliża się 2019 rok co stwarza nam idealną okazję do podsumowania roku o oczko niższego. Ten , przyznam szczerze, nie należał do wybitnie udanych jeśli chodzi o muzykę. Wysyp interesujących mnie premier miał miejsce dopiero w 3 i 4 kwartale. Nie zmienia to faktu, że i tak pojawiło się kilka krążków, na które nie czekałem, a które dość mocno namieszały w moim muzycznym świecie. Pojawiło się też kilka rozczarowań ale o nich na koniec;) Standardowo kolekcja moich płyt powiększyła się ale nie w takiej ilości jak w latach ubiegłych. Duża w tym zasługa przesiadki na nowy sprzęt oparty o MusicCast i połączenie tego ze streamingiem. Oczywiście albumy swoich ulubionych wykonawców nadal kupuję w wersji fizycznej ale np. Spotify pozwolił mi na odkrycie wielu nowych artystów, którzy nawet w tym momencie okupują kolejkę utworów do odtworzenia;) Zatem zaczynajmy!!

Polska

Entropia – Vacuum – za sprawą zespołu z Oleśnicy i tak mocna już polska scena metalowa, stała się jeszcze silniejsza  i przede wszystkim bogatsza ponieważ najnowszy album Entropii wykracza mocno poza ramy gatunku łącząc elementy post black metalu z psychodelą, transem i cholera wie czym jeszcze. W efekcie „Vacuum” jest jedną z najświeższych i najbardziej oryginalnych płyt ostatnich lat i to nie tylko w swoim gatunku. Nie jest to z pewnością pozycja dla wszystkich ale ci, którzy nie zrezygnują w połowie otwierającego album „Poison”, z pewnością będą zachwyceni lub co najmniej bardzo zadowoleni z muzycznej podróży, w którą zabierze ich ekipa Entropii. Warto posłuchać: „Wisdom”.

Weedpecker – III – już 5 dni po rozpoczęciu nowego roku ukazał się album, który przez niektórych speców z branży został okrzyknięty mocnym kandydatem do miana albumu roku w kategorii psychedelic/space/progressive rock. Co ciekawe – główny zachwyt i słowa uznania pochodziły z zagranicy, w Polsce poza fanami gatunku album przeszedł w zasadzie bez echa. A szkoda bo „III” to na prawdę inteligentna, ambitna i wyróżniająca się pozycja. Bardzo podoba mi się określenie kolegi z branży, który najnowszy album Weedpeckera nazwał dryfującym w kosmos „Crack The Skye”. Jednak pozbawiony konceptu „III” wydaje się być lżejszy i łatwiej przyswajalny dla przeciętnego odbiorcy zatem nie powinien odstraszyć nawet muzycznego ignoranta. Warto posłuchać: „Liquid Sky”

Lonker See – One Eye Sees Red – z roku na rok coraz chętniej powtarzam „God bless Instant Classic”. Ta niewielka krakowska wytwórnia nie ma na swoim koncie nietrafionych i słabych pozycji. Praktycznie każda kolejna premiera wywołuje u mnie szybsze bicie serca oraz swego rodzaju poczucie pewności, że to czego zaraz posłucham na pewno będzie dobre. „One Eye Sees Red” pochłonął mnie od pierwszego przesłuchania urzekając atmosferą w bardzo wyraźny sposób nawiązującą do pewnego pięknego miejsca znajdującego się na kulturalnej mapie Szczecina – Domku Grabarza. Najnowszy album Lonker See to tylko 3 utwory ale trwające łącznie ponad 40 minut i przenoszące słuchacza do instrumentalnego świata, w którym wielką rolę odgrywa bardzo powolne budowanie atmosfery i niecodziennego klimatu, z którego bardzo ciężko powrócić do rzeczywistości. Świetny album wieńczy piękna okładka. Warto posłuchać: „Solaris, Pt. 3 & 4”.

Sunnata – Outlands – pierwsze skojarzenie? Minsk. Zdecydowanie. „Lucid Dream” brzmi momentami jak jakiś zagubiony fragment z „Ritual Fires Of Abandonment”. Jednak im dalej w las tym więcej różnic. Sunnata operuje środkami podobnymi do tych, wykorzystywanych przez kolegów ze Stanów czyli obracamy się w klimacie rytualnym/plemiennym. Jednak na przestrzeni 3 albumów grupie udało się wypracować swój indywidualny styl, który jest na tyle charakterystyczny, że „Outlands” nie da się pomylić z żadnym innym zespołem. Trudno również w świecie post/stoner/sludge znaleźć drugi skład grający podobnie do Warszawiaków, którzy w umiejętny sposób połączyli plemienny trans z przytłaczającym ciężarem a delikatność z brutalnością. Wszystko to potrafi zwieńczyć gwałtowny koniec, po którym następuje tylko cisza i niepokój. Sunnata świetnie brzmi na żywo a ponadto, poza sceną, to bardzo fajni ludzie o czym można było się przekonać chociażby na Red Smoke Festivalu w Pleszewie. Warto posłuchać: „Lucid Dream”

Świat

Greenleaf – Hear The Rivers – bałem się nowego albumu ze względu na poprzeczkę bardzo wysoko zawieszoną przez 2 poprzednie: „Trails And Passes” oraz „Rise Above The Meadow”. Jak się okazuje – moje obawy były całkowicie bezpodstawne a nagrany w lekko zmienionym składzie „Hear The Rivers” jest godnym następcą poprzedników i dowodem na to, że w gitarowym świecie jest jeszcze wiele do powiedzenia. Praktycznie każdy z 10 utworów mógłby być potencjalnym przebojem. A nie zapominajmy o tym, że to stoner a nie mainstreamowy pop rock;) Warto posłuchać: „Let It Out”, „High Fever”

The Ocean – Phanerozoic I: Palaeozoic – chciałoby się napisać, że każdy kolejny album The Ocean Collective to idealna okazja do zapoznania się z aktualnym składem. Jednak w obliczu tego, że przez niecałe 20 lat istnienia zespołu przewinęło się przez niego kilkudziesięciu muzyków, wydaje się być to bezcelowe. Okazja jest jednak inna. Każdy kolejny album Niemców przynosi nie tylko muzykę ale i świetną okazję do poszerzenia swojej wiedzy z różnych zakresów. Każdy zainteresowany fan mógł dowiedzieć się czym jest antropocentryzm i heliocentryzm, mógł również poznać budowę oceanów czy cofnąć się do czasów prekambryjskich. Nowe wydawnictwo (pierwsza część, druga ma ukazać się w 2020 roku) to powrót do Fanerozoiku czyli najmłodszego eonu w dziejach Ziemi. Na „Phanerozoic” nie usłyszymy muzycznej rewolucji. The Ocean nadal kroczy drogą obraną na poprzednich wydawnictwach i wciąż jest na tej drodze bezkonkurencyjny. Warto posłuchać: „Devonian: Nascent”

Mako Sica & Hamid Drake – Ronda – drugi przedstawiciel wytwórni Instant Classic, tym razem oparty w całości o obcokrajowców. „Ronda” jest efektem współpracy chicagowskiego free rockowego trio z legendarnym perkusistą muzyki improwizowanej -Hamidem Drake’em. Amerykański kwartet stworzył ponad godzinną ścieżkę dźwiękową do codziennego życia w jednym z miast, gdzieś na Bliskim Wschodzie. Ich instrumentalne dzieło, oparte o improwizację i minimalizm, jest przepełnione orientalizmem i klimatem, który nie pozwala oderwać się od „Rondy”. Jednak ilość nagranego materiału oraz jego specyfika sprawią z pewnością, że do ostatnich dźwięków wytrwają tylko nieliczni. Niemniej jednak krakowskiej wytwórni należą się brawa za promowanie takiej muzyki bo „Ronda” to album wyjątkowy, nietuzinkowy i niecodzienny. Warto posłuchać: „Dance With Waves”

High On Fire – Electric Messiah – album, który wskoczył do zestawienia w ostatnim momencie. Z pewnością nie jest to wydawnictwo innowacyjne, nowatorskie czy przełomowe. Od kilkunastu lat Matt Pike wraz z zespołem kroczy wytyczoną przez siebie ścieżką i praktycznie z niej nie zbacza. Przez to przy każdej kolejnej premierze nowego albumu High On Fire nie ma praktycznie żadnego zaskoczenia. Zamiast tego mamy pewność, że w nasze ręce wpadnie wydawnictwo co najmniej równie solidne jak jego poprzednicy. Nie inaczej jest i tym razem. „Electric Messiah” stanowi kolejny bardzo mocny punkt w dyskografii stonerowej wersji Motorhead (na takie porównanie trafiłem jakiś czas temu w Internecie i całkowicie się z nim zgadzam) i daje fanom to na co czekali. Warto posłuchać: „Spewn From The Earth”.

Rozczarowania:

Nosowska – Basta – bardzo szanuję Kasię Nosowską za to co do pewnego momentu robiła z Hey i za praktycznie całą twórczość solową. Mimo upływu lat bardzo często wracam do „Puk Puk”, „Milena” i „Sushi”. Jednak w przypadku „Basty” mam bardzo silne uczucie, że coś poszło nie tak, że artystka spróbowała być modna na siłę zatracając przy tym swoje dotychczasowe ideały. Nie będę ukrywał – bardzo nastawiłem się na „Bastę” i odliczałem dni do jej premiery. Jednak albumowe zapowiedzi skutecznie ostudziły mój entuzjazm. Skończyło się na tym, że po 2 miesiącach od premiery nie mam ochoty wracać do tego wydawnictwa. Oczywiście „Basta” ma momenty i chociażby „Boję Się” z gościnnym udziałem Łony jest jedną z najlepszych rzeczy jakie Nosowska „popełniła” w ostatnich latach (świetny fragment o koniach i Morskim Oku) jednak album jako całość broni się średnio i wypada najsłabiej w dotychczasowej dyskografii artystki.

Chylińska – Pink Punk – nowy album Agnieszki Chylińskiej najlepiej opisują 2 utwory znajdujące się na krążku: „Szok”, który doskonale obrazuje to co czujemy po każdym kolejnym utworze puentując je pytaniem artystki „nie do wiary, co to jest?” oraz „Mam Zły Dzień” który idealnie oddaje stan ducha artystki w momencie nagrywania krążka oraz słuchaczy w momencie jego słuchania. Po przesłuchaniu „Pink Punk” byłem w szoku i zdecydowanie miałem zły dzień. Ten album nie powinien powstać. Kryzys wieku średniego można rozwiązać w inny, mniej szkodliwy dla otoczenia, sposób. W historii polskiej muzyki trafiło się kilka albumów nagranych „dla jaj”. Chyba najlepszym przykładem będą tu Kury i ich „POLOVIRUS”. Jednak projekt Tymańskiego był nagrany ewidentnie dla żartów. „Pink Punk” zdaje się być w innej sytuacji…. Jest to o tyle dziwne, że Agnieszka Chylińska jest na prawdę inteligentną osobą zatem nie do końca wiadomo co poszło nie tak, że świat został uraczony tym potworkiem.

A Perfect Circle – Eat The Elephant – przyznam szczerze, że nie jestem w stanie zrozumieć pozytywnych opinii na temat tego wydawnictwa. Po 15 latach studyjnego milczenia mogliśmy oczekiwać czegoś na miarę „Mer De Noms” albo „Thirteenth Step” a otrzymaliśmy album do bólu miałki i nijaki. Nawet te lepsze fragmenty jak „Disillusioned” są tylko gorszą kopią wcześniejszych dokonań. Większość z prawie godziny spędzonej z „Eat The Elephant” to czas stracony. Tego powrotu spokojnie mogłoby nie być.

Lao Che – Wiedza O Społeczeństwie – bardzo lubię Lao Che, mogę uznać siebie nawet za specyficznego fana tego zespołu, ze względu na to, że najbardziej podoba mi się ich „Prąd Stały / Prąd Zmienny”, który przez większość fanów uznawany jest za najgorszy album w dorobku zespołu. Co zatem można powiedzieć o albumie, który słuchałem kilkukrotnie po premierze i później – przez ponad 9 miesięcy nie miałem najmniejszej ochoty do niego wracać? W zasadzie nadal nie mam i o nowym krążku nie jestem w stanie powiedzieć w zasadzie nic.

Machine Head – Catharsis – kariera zespołu Roba Flynna to istna sinusoida. Po genialnym starcie nadeszły gorsze czasy, które zostały zrekompensowane 2 świetnymi albumami: „Through The Ashes Of Empires” i przede wszystkim „The Blackening”, który można uznać za szczytowe osiągnięcie grupy. Niestety później mieliśmy do czynienia jedynie z coraz szybszym spadkiem formy. I tak jak „Unto The Locust” i „Bloodstone & Diamonds” można bez problemu przesłuchać w całości tak obcowanie z „Catharsis” sprawia ból. Jest to zdecydowanie najgorszy album w dotychczasowej dyskografii Machine Head i jasny sygnał, że coś jest nie tak. Potwierdzeniem tej tezy mogą być ucieczki ze społu kilku muzyków. Kolejny taki album będzie zwyczajnie niepotrzebny.

I tym oto optymistycznym akcentem możemy zakończyć muzyczny 2018 rok. Co przyniesie nam kolejny? Na pewno nowy album Overkill, którego premierę zapowiedziano na luty. W ostatnim czasie coraz głośniej mówi się o nowym materiale od The Cure. Powoli tworzy też Korn, wrócić do studia ma także Megadeth. Rok 2019 może być tym, w którym w końcu ukaże się nowy Tool – jednak w tym przypadku nie uwierzę dopóki nie usłyszę;)

Wszystkim czytającym życzę spokojnych Świąt oraz dużo dobrej muzyki w nadchodzącym roku;)

3 myśli nt. „Muzyczne podsumowanie 2018 roku”

  1. Lubię Twoje podsumowania, bo są całkowicie inne niż moje i mogę się z nich czegoś dowiedzieć. Poznałem dzięki temu wpisowi Entropię (Oleśnica jest niedaleko mnie, niedawno nawet odwiedziłem to miasto) i Greenleaf. Po A Perfect Circle wiele się nie spodziewałem i raczej nie jest to dla mnie rozczarowanie. Natomiast jeżeli chodzi o Lao Che. No cóż. Posłuchałem, zapomniałem i nie chcę wracać (chociaż znajomi jarają się „United Colors of Armagedon”). A to przecież zespół z którym mam trochę wspólnego.

  2. Muszę przyznać że twoje recenzje są naprawdę bardzo inspirujące. Jesteś jednym z recenzentów którzy zainspirowali mnie do pisania recenzji na swoją stronę. Imponuje mi też to, że nie zamykasz się na rzeczy „stare” i eksplorujesz też inne, nowsze muzyczne zakamarki. Good job 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *