Polska jest fenomenem na skalę światową jeśli chodzi o muzykę nie do końca popularną – taką, której nie usłyszymy w mediach masowych. Większość przedstawicieli niszowych gatunków cieszy się większą popularnością za granicą niż w ojczyźnie, w której króluje muzyka o poziomie „dyskusyjnym”. Od wielu lat wielką popularnością w Japonii cieszy się Vader, a Behemoth jeździ w trasy ze Slayerem – w Polsce będąc znanym głównie z procesów o obrazę uczuć religijnych wytoczonych Nergalowi.
Ciężko byłoby wymienić kraje, w których popularna jest Mgła (jeszcze ciężej te, w których nie ma problemu z wymową nazwy zespołu). Furia cieszy się porównywalną renomą. Obscure Sphinx zbiera bardzo pochlebne opinie od światowej krytyki i przyciąga tłumy na zagranicznych festiwalach, podczas gdy w Polsce nie jest w stanie zapełnić miejskich domów kultury nawet w towarzystwie post metalowego Dirge, którego zna również tylko grono nielicznych.
Do polskiej metalowej ekstraklasy uznawanej za granicą od jakiegoś czasu próbuje wkroczyć Entropia. Już poprzedni album „Ufonaut” w bardzo wyraźny sposób sygnalizował, że coś jest na rzeczy i Entropia może mocno namieszać na muzycznym rynku. No i zamieszała – „Vacuum” jest powiewem świeżości, niewątpliwym fenomenem, ale i ciężkim orzechem do zgryzienia.
Pierwszy dylemat pojawia się już na starcie – przy próbie jakiegokolwiek zaszufladkowania nowego albumu. W przypadku „Ufonauta” zadanie nie było wybitnie trudne, a tu sytuacja jest o wiele bardziej skomplikowana. Bardzo lubię muzyczne hybrydy, crossovery i naturalne połączenia międzygatunkowe, jednak w przypadku „Vacuum” rozmach i ogrom przedsięwzięcia jest tak duży, że ciężko ubrać go w jakąkolwiek definicję.
W Internecie spotkać się można z określeniem hipster post black metal. Wszystko by się zgadzało gdyby nie fakt, że do tego dochodzi jeszcze bardzo dużo fragmentów psychodelicznych, a nawet progresywnych. Totalnie różne przystawki zostały zaserwowane słuchaczowi na jednej tacy. W teorii taki miks powinien odpychać i obrzydzać, w praktyce nieziemsko wciąga i intryguje.
Obuchem w łeb dostajemy już na dzień dobry. „Poison” rozpoczyna album w klimacie post metalowym. Po upływie 2 minut robi się zdecydowanie blackowo – głównie za sprawą charakterystycznej dla gatunku perkusji. W pewnym momencie utwór gwałtownie zmienia klimat i przez kilka kolejnych minut mamy do czynienia z hipnotyczną, zapętloną psychodelą wywołującą niesamowity niepokój i uczucie dyskomfortu. Pod koniec utworu wracamy w klimaty blackowe, zbliżone do tych z „Ufonaut”. Przy pierwszym przesłuchaniu, po końcowych dźwiękach „Poison” byłem w olbrzymim szoku. Szok ten był o tyle większy, że utwór trwa ponad kwadrans a dzieje się w nim tak wiele, że tego czasu w ogóle nie czuć.
Podobna sytuacja ma miejsce w krótszym o 5 minut „Wisdom”, opartym o bardzo charakterystyczną gitarę. Tutaj główną rolę odgrywa hipnotyczne zapętlenie, elementy black metalowe schodzą na dalszy plan. W tle przewija się elektronika (w innych utworach jest również odczuwalna). Pojawia się też wokal, który w zdecydowanie mniejszej ilości występował już w „Poison”. W przypadku innego albumu/zespołu stwierdziłbym na pewno, że głos jest najsłabszym ogniwem w całości, w takiej koncepcji jednak wokal jestbardzo dobrym uzupełnieniem całości: niesamowicie wymagającej i trudnej w odbiorze, ale jednocześnie świeżej i intrygującej.
„Vacuum” to prawie godzina muzyki zamknięta w 6 utworach, gdzie najkrótszym momentem jest 5-minutowy „Astral”, po którym następny w kolejce jest dłuższy o minutę „Hollow”. Pozostałe utwory trwają w okolicach 10 minut i więcej. Nie będę zaprzeczał – przebrnięcie przez „Vacuum” na raz dla przeciętnego słuchacza będzie dużym wyzwaniem, któremu duża część prawdopodobnie nie podoła. Ci, którym uda się wytrwać do końca z pewnością nie pożałują i wezmą udział w bardzo oryginalnej i niepowtarzalnej muzycznej przygodzie, ponieważ Entropia nagrała coś, czego na polskim rynku chyba jeszcze nie było nam dane usłyszeć.
Nie jest to z pewnością przełom na miarę Kobonga ponieważ większość z elementów z „Vacuum” mogliśmy już usłyszeć, ale jednak osobno, a nie w takim połączeniu. Nie odstrasza tu nawet przypięcie etykiety „hipster post black metal” skoro jest to kawał bardzo dobrej, świeżej i porywającej muzyki. Ekipa z Oleśnicy nagrała z pełną premedytacją jeden z ciekawszych polskich albumów tego roku i jeden z najbardziej oryginalnych metalowych w ostatnich latach. Brawo!