Megadeth – United Abominations

megadeth united abominations„United Abominations” to najdziwniejszy album w dorobku Megadeth. Nawet o beznadziejnym „Risk” mam wyrobione zdanie: wiem co mi się podoba a co nie. Tutaj mimo kilkudziesięciu przesłuchań nadal mam z tym problem.

„United Abominations” jest po prostu nijaki. Jako całość sprawdza się całkiem dobrze. Może nam towarzyszyć w podróży samochodem: nie będzie drażnił ani za bardzo wciągał. Ale ten brak drażnienia ciężko uznać za zaletę. Jest to raczej brak wady. Chociaż i ta tutaj się przytrafia – nie jestem w stanie zrozumieć w jakim celu Mustaine dopuścił się profanacji „A Tout Le Monde” i nagrania odświeżonej wersji tego numeru. Obstawiam, że nawet on tego nie wie;)

Kawałek ten jest największym zgrzytem tego wydawnictwa i rzeczą, która nie powinna się tu znaleźć.

Zamiast niej trzeba było od razu wrzucić na krążek „Black Swan”, który pojawił się tylko w wersji deluxe i normalnie dopiero na „Trzynastce”.

„United Abominations” to 11 utworów zatem co z pozostałą dziesiątką? Otóż fajnie gra jako całość ale w pojedynkę ginie w tłumie. Gdyby była tutaj chociaż jedna perełka, solidna petarda, jedna wisienka na torcie, która porywałaby i poniewierała słuchaczem…. Niestety jest to marzenie ściętej głowy. Utwory jeden po drugim przelatują sobie beztrosko (nie drażniąc) ale za wiele z nich w głowie nie zostaje… Z częścią z nich nadal mam problem jeśli chodzi o identyfikację po tytule. Dotyczy to szczególnie drugiej części krążka. Z pierwszą częścią nie jest tak źle. Ba! Jest nawet całkiem dobrze.

„Sleepwalker” nie jest nokautem na otwarcie ale kilka ciekawych elementów w nim odnajdziemy (np. nietypowy początek, galopujący rytm oraz niezłe solówki). Nietypową budowę ma również „Washington Is Next!”. Jest to taka opowieść Mustaine’a przy ognisku dość zgrabnie ubrana w gitary. Zdecydowanie normalniej wypada trzeci „Never Walk Alone… A Call To Arms” – chyba najmocniejszy fragment tego albumu, który ewentualnie można podciągnąć pod tę perełkę, o której wspominałem wcześniej;) Nie jest to szczytowe osiągnięcie zespołu ale co najmniej bardzo przyzwoite.

Dalej już tak kolorowo nie jest. Utwór tytułowy nie pozostawia po sobie praktycznie żadnego wrażenia. Podobnie jest z „Gears Of War” i „Blessed Be The Dead”. Nie ziębią, nie parzą. Ciekawe fragmenty prezentuje „Play For Blood” ale jako całość utwór również niestety nie powala. I tak jest już do końca. W efekcie „United Abominations” jest krążkiem przeciętnym z kilkoma lepszymi momentami i jednym bublem. Nie ma tu takich drażniących fragmentów jak chociażby na „Risk” ale taka zaleta to nie zaleta;)

Moja ocena -> 6/10

 

Oficjalna strona zespołu

Jedna myśl nt. „Megadeth – United Abominations”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *