Gdyby stworzyć zestawienie najbardziej znienawidzonych płyt Megadeth So Far… byłby pewnie w ścisłej czołówce tuż za Risk i Super Colliderem. Krążek zarówno przez „fachowców” jak i duże grono fanów uznawany jest za duży spadek formy pomiędzy dwoma genialnymi wydawnictwami rudego i spółki. Totalnie nie rozumiem negatywnego odbioru tego albumu. Zwłaszcza, że jego krytyka opiera się głównie na argumentach: wtórny, wtórny, wtórny, skopiowany, wtórny… Jeśli już wychodzimy z takiego założenia to Master Of Puppets jest totalnym gniotem bo przecież to wszystko mieliśmy już na Kill’em All i Ride The Lightning. Podobnie jest z Overkillem zatem zespół ten nie nagrał dobrego albumu od kilkunastu lat? No nie bardzo;) So Far… przesłuchałem już pewnie setki razy i nigdy nie znalazłem żadnego powodu do narzekania na ten album. Instrumentalne wprowadzenie – „Into The Lungs Of Hell” zaczyna się śmiesznie (świetne są te fanfary;) ale po chwili wskakujemy już na właściwe tory. Zostaje podkręcone tempo, robi się thrashowo. „Set The World Afire” startuje dźwiękami spadającej bomby. Po instrumentalnej galopadzie utwór zwalnia i pojawia się wokal Mustaine’a. Ale to wyluzowanie tempa trwa niedługo, po chwili ponownie podkręcamy obroty. Całość brzmi świetnie i jest jednym z moich ulubionych utworów „starego” Megadeth. Następny w kolejności jest cover Sex Pistols – „Anarchy In The U.K.”. Tego utworu chyba nikomu nie trzeba przedstawiać – wersja Megadeth nie odbiega skrajnie od oryginału, dubstepu czy d’n’b z tego nie zrobili zatem mamy kolejny mocny punkt albumu. A dwa najmocniejsze: „Mary Jane” i „In My Darkest Hour” dopiero przed nami. Są to najbardziej rozbudowane utwory na krążku. Pierwszy utrzymany jest w w większości w średnim tempie z przyspieszeniem w drugiej połowie. Jak Mustaine śpiewa „Forgive me father…” i wykrzykuje „Never, never…” to człowiekowi aż ciary przechodzą;) „In My Darkest Hour” powala wprowadzeniem i zakończeniem utworu. W zasadzie można by go uznać za metalową balladę gdyby wyciąć kilka mocniejszych fragmentów. Owe najmocniejsze fragmenty krążka przedziela galopujący „502” z bardzo fajną wstawką w środku utworu, która może zrobić słuchacza w „jajo”. Kawałek mknie w ekspresowym tempie, nagle wszystko się urywa jak gdyby wyłączyli prąd. Ale to złudzenie trwa ułamek sekundy bo po chwili pojawiają się „pościgowe” policyjne dźwięki. Koncertową petardą wydaje się być przedostatni na So Far… „Liar”. Już widzę te tysiące ludzi krzyczące pod sceną „liaaar, liaar”! Chociaż w naszym kraju nie trzeba być pod sceną aby móc wygłaszać takie oskarżenia;) Ogólnie utwór na ogromny plus, obok „Set The World Afire” i „In My Darkest Hour” jest to mój albumowy faworyt. Całość w wybornym stylu zamyka „Hook In Mouth”. No i tak mija niecałe 35 minut spędzone z tym wydawnictwem a ja poraz n-ty nie mam zielonego pojęcia skąd te negatywne i sceptyczne opinie na jego temat. Dla mnie So Far, So Good… So What! jest bardzo porządnym materiałem, kwintesencją stylu grupy z jej najlepszych czasów. Jako całość wypada zdecydowanie ciekawiej od przereklamowanego Peace Sells….
Moja ocena -> 8/10
I znów muszę się zgodzić z Twoją recenzją 😉 Kiedyś był to nawet mój ulubiony album Megadeth. Co jednak nie przeszkadzało mi szczerze nie znosić jednego fragmentu – „Anarchy in the UK”. Sex Pistols i cała fala punk rocka w późnych latach 70. to wg mnie jedna z najgorszych rzeczy, jakie przytrafiły się w muzyce rockowej. A może najgorsza.
Pablo – punk rock z lat 70 to najgorsza rzecz jaka pojawiła się w muzyce. Do czasów New wave. A co do płyty, to jest okropnie nierówna moim zdaniem. Pierwsza część płyty, trwają do coveru Sex Pustols to IMO średniawka. Ale Mary Jane i In My Darkest Hour to moje ulubione kawałki rudego. Hak i Kłamca są świetne, ale gdzie im do Peace Sells…